30.4.14

Instagram Mix - 04/2014

Ostatnio pisałam o swoich kwietniowych ulubieńcach >klik<, a dzisiaj czas na krótkie instagramowe podsumowanie miesiąca. Przy okazji zapraszam na swój profil, o tutaj >klik<.
Jeśli nie macie jeszcze swojego konta na Instagramie to szybciutko je zakładajcie. Mogę zagwarantować, że spodoba się Wam ta aplikacja ;)


1. Wspominam 2. Mokobelle 3. Mokobelle ponownie 4. Domowe drożdżówki prawie gotowe


5. Pukka <3 6. Selfie ;) 7. Ibuki 8. Cukiereczek od Clarins

9. Black&White 10. Norwegia 11. Truskawy :) 12. Coffee time


13. Zima nie odpuszcza 14. Pielęgnuję stópki 15. Sałatka grecka 16. Relaks z Pat&Rub


17. Wieczorową porą 18. Kokosanki 19. Chloe 20. New in.

Ja nie ma długiego weekendu, ale Wam życzę słonecznej pogody i miłego wypoczynku ;)

29.4.14

Ulubieńcy - kwiecień 2014

Co miesiąc szykując posta z ulubieńcami mam trochę problem żeby takowych wytypować ponieważ z większości swoich kosmetyków jestem ostatnio bardzo zadowolona. Jednak w kwietniu kilka produktów wybiło się tak mocno na prowadzenie, że ułatwiły mi zadanie. Dzisiaj zapraszam Was na ich krótką prezentację :)


Clarisonic, Mia 2 - długo dumałam nad zakupem tej szczoteczki, a teraz biję się w głowę, że nie kupiłam jej już dawno temu. Mia 2 okazała się rewelacyjna. Skutecznie oczyszcza skórę nie podrażniając jej przy tym, a w dodatku niesamowicie wygładza. Po jej użyciu kosmetyki pielęgnacyjne znacznie szybciej i lepiej się wchłaniają, a przy regularnym stosowaniu widzę poprawę w kondycji swojej cery. Nie wyobrażam już sobie wieczornej pielęgnacji bez użycia tej szczoteczki i uważam, że jest warta każdej złotówki, którą trzeba za nią zapłacić.

Seboradin Niger, Szampon i Odżywka - świetny duet, który sprawia, że moje włosy są gładkie, miękkie, błyszczące, lekkie i odbite od nasady. Szampon dobrze oczyszcza i pomimo zawartości SLS nie podrażnia mojej wrażliwej skóry głowy. Odżywka, aplikowana także na skalp, nie obciąża, a zastosowana zaraz po szamponie rozplątuje i zmiękcza włosy dzięki czemu nie mam problemu z ich rozczesaniem. Oba produkty przyczyniły się do ograniczenia wypadania włosów oraz zmniejszenia łojotoku co mnie bardzo cieszy ponieważ nie muszę już myć codziennie głowy.

Clarins, Natural Lip Perfector 05 Candy Shimmer - co prawda ten błyszczyk mam od niedawna, ale zakochałam się w nim już po pierwszym użyciu. Od czasu zakupu gości na moich ustach praktycznie non stop, nawet teraz gdy piszę ten post ;) A za co go kocham? Przede wszystkim za nawilżenie jakie daje, ale także za cudowny, karmelowy zapach, za piękny, naturalny i nienachalny kolor, rozświetlenie oraz wygodną aplikację, no i trwałość. Dla mnie bomba.

Chanel, Le Blush Creme De Chanel 63 Revelation - w kwietniu sięgałam po ten róż najczęściej, a w sumie to prawie codziennie. Pomimo kremowej formuły, której wiele osób się obawia, róż ten bezproblemowo się aplikuje i rozciera, szczególnie palcami. Nie tworzy plam ani prześwitów. Daje niezwykle naturalne i lekkie wykończenie makijażu, a dodatkowo pięknie ożywia cerę i jest niesamowicie trwały. Pełną recenzje tego cuda możecie przeczytać tutaj >klik<.

Phenome, Rejuvenating Rose Inspiring Shower Foam - moja kolejna miłość czyli różana pianka do mycia ciała z cudownym składem, który jest pełen dobroczynnych substancji. Niezwykle delikatnie, ale skutecznie myje skórę, pozostawiając ją miękką i gładką. W żadnym wypadku nie podrażnia oraz nie wysusza. Jednak to co mnie najbardziej urzekło w tym produkcie to zapach, zbudowany wokół różanej nuty, który jest przepiękny. Musicie mi uwierzyć ;) Dla mnie kąpiel z użyciem tej pianki to czysta przyjemność i relaks. Uwielbiam.

Znacie któryś z produktów? Co o nim sądzicie? A może coś Was zainteresowało? Wy po jakie produkty najczęściej sięgałyście w kwietniu? Piszcie śmiało :)

26.4.14

Phenome/Green Tea - Fresh Mint Heel Pumice

Są takie kosmetyki, które moim zdaniem nie są niezbędne, jednak czasem ciekawość i chęć wypróbowania danego produktu bierze górę nad rozumem. Tak właśnie było w przypadku Fresh Mint Heel Pumice od Phenome. Muszę wspomnieć, że jest to jeden z bestsellerów marki więc tym bardziej miałam ochotę go wypróbować żeby się przekonać skąd te zachwyty ;)



Fresh Mint Heel Pumice to pumeks w postaci pasty, przeznaczony do pielęgnacji stóp. Dla mnie jest to taki trochę wynalazek, ale bardzo się z nim polubiłam i chętnie stosuję go, nawet kilka razy w tygodniu (czytaj ok. trzech). Pumeks po wyciśnięciu z tubki wygląda jak mokry piasek, jednak są to naturalne substancje złuszczające: pumeks oraz migdałowe drobinki ścierne, które mają za zadanie usunąć martwy, zrogowaciały i przesuszony naskórek. Oprócz drobinek ściernych w składzie Fresh Mint Heel Pumice znajdziemy jeszcze mnóstwo świetnych, organicznych składników takich jak wody roślinne: z zielonej herbaty, cytrynowa, migdałowa, aloesowa, które dostarczają skórze niezbędnych witamin i minerałów oraz organiczne ekstrakty: z mięty pieprzowej i melisy, a także wyciągi: z zielonej herbaty, czerwonej herbaty i tymianku, który działa przeciwzapalnie i łagodząco.



Kosmetyk zawiera także naturalną kompozycję zapachową. Jest to połączenie ożywczej nuty herbaty, przełamanej odrobiną aromatycznej mięty. Zapach jest naprawdę ładny, mi przywodzi na myśl miętową gumę do żucia w listkach ;) No, ale przejdźmy do działania pumeksu. Producent obiecuje usunięcie suchego i zrogowaciałego naskórka, wygładzanie oraz uczucie "lekkich nóg". I tak właśnie jest. Po zastosowaniu pumeksu, który nakładamy na skórę stóp, następnie wykonujemy delikatny masaż i po ok. 2-3 minutach spłukujemy, zrogowaciały naskórek jest złuszczony, skóra stóp jest zdecydowanie wygładzona, a także odświeżona i odprężona. Pozostaje tylko pomalowanie paznokci, nałożenie odżywczego kremu i nasze stopy wyglądają jak po wizycie u kosmetyczki. Ja jak już pisałam wyżej bardzo polubiłam się z tym pumeksem/peelingiem. Jest to fajne dopełnienie domowego zabiegu pedicure, szczególnie latem kiedy to odkrywamy stopy. Minusem jest cena produktu, która wynosi 69 zł za 150 ml. Jednak w sklepach stacjonarnych oraz na stronie producenta często pojawiają się promocje i warto na nie polować.



Znacie ten peeling/pumeks? Co o nim sądzicie? A może macie ochotę go wypróbować? :)

24.4.14

Nowości - Korres/Clarins/Clinique/Shiseido/Pukka

Dzisiaj odebrałam dwie paczki i tak sobie pomyślałam, że pokażę Wam co nowego do mnie zawitało :) No to zaczynamy.



Już od dawna miałam ochotę poznać kosmetyki Korres do pielęgnacji ciała i gdy tylko zobaczyłam dwa produkty tejże firmy w cenie jednego to od razu powędrowały do wirtualnego koszyka. W zestawie znajduje się Balsam do Ciała oraz Żel pod Prysznic o zapachu Basil Lemon. Co prawda wolałabym inny zapach, ale chcę poznać działanie tych produktów, poza tym obok takiej oferty nie mogłam przejść obojętnie i wzięłam to co było. O Natural Lip Perfector od Clarins przeczytałam mnóstwo pozytywnych opinii i w końcu postanowiłam go kupić. Spośród sześciu kolorów wybrałam ten z numerkiem 05 o nazwie Candy Shimmer. Z tej samej firmy do koszyka dorzuciłam jeszcze nowość marki, a mianowicie Multi Blush w kolorze Candy z numerkiem 02. Jest to kremowy róż do policzków oraz ust. O ile na policzki będę go aplikowała z miłą chęcią to na usta raczej nie mam zamiaru, ale kto wie :)


Obecnie używany przeze mnie tonik od Ole Henriksen, o którym pisałam tutaj >klik<, powoli dobija dna, tak samo moja ulubiona maseczka nawilżająca z Origins >klik<, a więc musiałam kupić coś nowego na ich miejsce. Tym razem postawiłam na firmę Clinique. Co prawda nie znam za dobrze pielęgnacji tej marki, ale o Clarifying Lotion i Moisture Surge Overnight Mask czytałam raczej pozytywne opinie. Mam nadzieję, że się nie zawiodę.


Pozostając w temacie pielęgnacji kupiłam jeszcze krem pod oczy od Shiseido z serii Ibuki i przyznam szczerze, że pokładam w nim wielkie nadzieje. Skusiłam się także na Deep Cleansing Foam z serii Pureness, również Shiseido. W sumie tą piankę kupiłam głównie z myślą o moim partnerze, ale znając życie to ja będę z niej częściej korzystać.


Pewnie jeszcze nie wiecie, ale jestem wielką miłośniczką herbat marki Pukka. Nie może ich u mnie zabraknąć i co rusz próbuję nowych smaków. Tym razem zdecydowałam się na Detox, Harmonise oraz Eldberry&Echinacea. Tą o nazwie Detox już piłam i jest przepyszna. Mam nadzieję, że pozostałe smaki również takie będą.

To już wszystko. Coś Was zainteresowało? A może znacie któryś z produktów? Co o nim sądzicie?

21.4.14

Chanel - Le Blush Creme De Chanel/Revelation

Le Blush Creme De Chanel - to nic innego jak cudowny róż do policzków z jesiennej kolekcji Chanel Superstition, która miała premierę w 2013 roku. Mój kolor pochodzi ze stałej oferty marki i jest to Revelation z numerkiem 63.


Róż posiada lekką, kremowo-pudrową formułę, która jest miękka jak mus. Nałożony na kości policzkowe, w moim przypadku palcami, pięknie wtapia się w skórę tworząc satynowe, delikatne wykończenie makijażu. Nie ma tutaj mowy o żadnych plamach czy nierównościach. Wygląda to niezwykle naturalnie, a twarz jest pięknie ożywiona. Róż pomimo iż nie zawiera żadnych drobinek daje także lekkie rozświetlenie. Po prostu magia.


Le Blush Creme De Chanel przeznaczony jest dla każdego rodzaju cery i jest niezwykle trwały. Na mojej mieszanej skórze trzyma się od rana do wieczora, pod koniec dnia jedynie minimalnie blednie. Dla mnie jest to świetny produkt i nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Pomimo niewielkiej gramatury, która wynosi 2,5 g jest niezwykle wydajny. Pigmentacja różu jest także na plus. Kosmetyk jest bezzapachowy także nie znajdziemy tutaj przepięknego zapachu, którym możemy się zachwycać używając np. Les Beiges.


Kiedyś obawiałam się kremowej formuły, ale teraz wiem, że niepotrzebnie. Jeśli poszukujecie trwałego różu, który będzie wyglądał naturalnie i lekko z czystym sumieniem polecam Le Blush Creme De Chanel. Ja na pewno jeszcze go kupię jak tylko mi się skończy, a może nawet dokupię jakiś inny kolor.


Znacie ten róż? Może macie ochotę go kupić? Lubicie kolorówkę Chanel? :)

19.4.14

Wesołych Świąt!

Kochani, życzę Wam zdrowych, pogodnych Świąt Wielkanocnych, pełnych wiary, nadziei i miłości. Radosnego, wiosennego nastroju, serdecznych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciół oraz wesołego Alleluja :)

14.4.14

Moje maseczki - Korres, Clarins, Origins, Ren

Kiedyś nakładanie maseczek traktowałam po macoszemu jednak w ostatnim czasie bardzo to polubiłam, moja cera także, i tym sposobem uzbierała mi się mała kolekcja, którą chciałabym Wam dzisiaj pokazać. Każda z tych maseczek charakteryzuje się innym działaniem i każdą z nich stosuję w zależności od potrzeb mojej cery. Czasem zdarza mi się użyć 3 maseczek, jedna po drugiej, a czasem stosuję tylko jedną. Nigdy wszystkie na raz ;)


Korres, Wild Rose Instant Brightening Mask - to delikatna maseczka o lekkiej konsystencji i przepięknym zapachu. W składzie zawiera olejek z dzikiej róży, który jest naturalnym źródłem witaminy C, oraz aktywne ekstrakty roślinne. Jest to najsłabsza maseczka z całej mojej gromadki. W znikomym stopniu oczyszcza i rozjaśnia. Producent obiecuje wyrównanie kolorytu skóry i rozjaśnienie przebarwień jednak nie zauważyłam spektakularnych efektów.


Clarins, Beauty Flash Balm - rewelacyjna maseczka o wielu zastosowaniach, przeznaczona do każdego rodzaju skóry. Świetnie spisuje się zastosowana przed wielkim wyjściem lub gdy chcemy usunąć oznaki zmęczenia. Po kilku minutach cera jest ożywiona, rozświetlona, wygładzona i nawilżona. Idealnie sprawdza się także jako baza pod makijaż. Od razu po aplikacji daje "efekt liftingu" i rozświetla oraz sprawia, że nasz make-up wygląda nienagannie od rana do wieczora. Pełną recenzję maseczki możecie przeczytać tutaj >klik<.


Origins, Clear Improvement Active Charcoal Mask - jest to maseczka zawierająca aktywny węgiel, białą glinkę oraz lecytynę. Przeznaczona jest do każdego rodzaju cery i pomimo, że podczas nakładania potrafi delikatnie szczypać to nie podrażnia. Po zastosowaniu tego "błotka" skóra jest świetnie oczyszczona, gładka, matowa, a pory delikatnie zmniejszone. Zauważyłam również, że maseczka przyspiesza gojenie wyprysków. Możemy ją stosować raz w tygodniu bądź tak często jak potrzebujemy. O maseczce pisałam także tutaj >klik<.


Origins, Drink Up Intensive Overnight Mask - zdecydowanie moja ulubiona maseczka, wspominałam o niej już tu >klik< i tu >klik<. Co prawda przeznaczona jest do skóry suchej, a moja jest mieszana, ale nie zapchała mnie ani w żaden sposób nie zaszkodziła. Rewelacyjnie nawilża, odżywia, wygładza oraz łagodzi podrażnienia. Przy regularnym stosowaniu zauważyłam, że skóra jest bardzo jędrna, nawilżenie utrzymuje się, a ja nie mam już problemu z suchymi skórkami, które były moją zmorą. Lubię ją stosować także na szyję oraz pod oczy.


REN, Glycolactic Radiance Renewal - to maseczka z zawartością kwasów owocowych oraz papainy, która działa na zasadzie peelingu enzymatycznego. Po zastosowaniu tej maseczki, którą zmywam chusteczką muślinową, martwy naskórek jest złuszczony, skóra jest jaśniejsza i niesamowicie gładka. Producent obiecuje zredukowanie zaskórników, w takie cuda nie wierzę, jednak stosuję ją od niedawna i zobaczymy co będzie przy dłuższym stosowaniu.

Znacie którąś z moich maseczek? A może któraś Was szczególnie zainteresowała? Lubicie nakładać maseczki? Jakie są Wasze ulubione? :)

12.4.14

Yves Rocher, Beaute Des Pieds - Balsam Regenerujący do Stóp

Uwielbiam zapach lawendy i gdy tylko widzę jakiś kosmetyk o tym aromacie to wiem, że musi być mój. Tak też było z bohaterem dzisiejszego posta, gdy tylko zobaczyłam go na stronie Yves Rocher podczas zakupów on-line od razu powędrował do wirtualnego koszyka.


Foot Repair Balm czyli Balsam Regenerujący do Stóp to kosmetyk pielęgnacyjny, który skutecznie walczy z problemem szorstkiej, suchej skóry i nieestetycznych zgrubień na stopach. Balsam intensywnie regeneruje i odżywia zniszczoną skórę stóp, a zawarty w nim olejek eteryczny z lawendy bio przywraca stopom komfort i zapewnia chwile odprężenia podczas stosowania kosmetyku. Producent zaleca stosować balsam 1-2 razy w tygodniu, nakładając grubszą warstwę na stopy ja jednak stosuję go codziennie lub co drugi dzień. Balsam ma treściwą i zbitą konsystencję, która dobrze rozprowadza się na skórze. Wchłania się po kilku minutach pozostawiając na stopach delikatny film ochronny. Kosmetyk dobrze radzi sobie z nawilżeniem, odżywieniem i regeneracją. Podczas jego stosowania skóra stóp jest gładka i miękka jednak zaznaczam, że stosuję go częściej niż zaleca producent. Nie wiem jak balsam poradziłby sobie z pękającym i zrogowaciałym naskórkiem, ale myślę, że mógłby być za słaby. Uważam, że Foot Repair Balm działa bardziej jak krem aniżeli mocno regenerujący balsam.


Kosmetyk znajduje się w tubce o pojemności 50 ml, co uważam za zbyt małą pojemność, ale jest wydajny. Koszt kremu to 39.00 zł, obecnie na stronie Yves Rocher jest w promocji i kosztuje 26.90 zł, jednak czasem można go kupić jeszcze taniej. Po otwarciu ważny jest przez 6 miesięcy. W składzie balsamu znajdziemy składniki pochodzenia roślinnego jak np: olejek eteryczny z lawendy oraz wodę z lawendy, olejek z makadamii, jojoby, kopry, wosk carnauba oraz wosk candelilla. Produkt nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego oraz parabenów. Zapach balsamu jest cudowny, lawendowy, ale dość mocny. Dla mnie jest przepiękny i mogłabym kupować ten krem tylko po to żeby go wąchać.


Reasumując Balsam Regenerujący do Stóp to całkiem niezły produkt, ale do stosowania codziennego i raczej dla osób bez większych problemów ze skórą stóp.

Znacie ten balsam? Lubicie produkty Yves Rocher? A może tak jak ja lubicie produkty o zapachu lawendy? Polecacie jakieś kosmetyki z tą nutą zapachową? :)

9.4.14

REN - Maroccan Rose Otto Body Wash & Body Cream

Uwielbiam wszelkiego rodzaju produkty do pielęgnacji ciała, zaczynając od żelu pod prysznic a kończąc na maśle/ balsamie. Najczęściej sięgam po kosmetyki organiczne/ekologiczne ponieważ zauważyłam, że dobrze wpływają na moją skórę. Wiodącymi markami w pielęgnacji ciała są u mnie Pat&Rub, a także Organique i Phenome, jednak lubię testować nowe produkty i często kupuję także kosmetyki innych firm. REN nie jest w Polsce popularną marką, ich produkty można dostać jedynie w perfumerii Galilu >klik<, natomiast w Norwegii, gdzie mieszkam, kosmetyki tej firmy są na wyciągnięcie ręki. Kupić je możemy stacjonarnie np. w drogeriach lub w aptekach, a także przez internet. Ja swój duet od REN zamówiłam na stronie Blush.no gdzie produkty tej marki często są w promocyjnych cenach.


Maroccan Rose Otto Body Wash to delikatnie perfumowany żel pod prysznic zawierający olejek z marokańskiej róży Otto. Produkt nałożony na myjkę rewelacyjnie się pieni i roztacza w powietrzu piękny różany zapach, który w żadnym wypadku nie jest mdły. Trudno mi go opisać, ale uwierzcie mi jest cudowny, delikatnie świeży i subtelny. Żel łagodnie, ale skutecznie myje, nie podrażnia oraz nie wysusza. Po jego zastosowaniu skóra jest delikatnie pachnąca, gładka i nawilżona. Nie ma tutaj mowy o nieprzyjemnym uczuciu napięcia/ściągniecia skóry, które często występuje po użyciu żeli pod prysznic. Ja po kąpieli stosuję zawsze balsam/masło, ale po użyciu tego żelu czułam, że nie jest to konieczne. Chyba, że ktoś ma wyjątkowo suchą skórę wtedy nawilżenie może być za słabe.
Jako ciekawostkę napiszę Wam,że Maroccan Rose Otto Body Wash jest laureatem nagrody InStyle od 12 lat z rzędu w kategorii produkty do mycia ciała i wcale się nie dziwię.


Maroccan Rose Otto Body Cream to balsam o lekkiej konsystencji, która łatwo i szybko się wchłania. Pomimo swojej lekkiej formuły kosmetyk rewelacyjnie nawilża i odżywia. Efekt zauważalny jest już po pierwszym użyciu. Świetnie sprawdza się przy przesuszonej skórze, natychmiast koi i łagodzi podrażnione czy też suche miejsca. Po aplikacji balsamu skóra jest niesamowicie miękka, gładka i aksamitna, aż mam ochotę cały czas jej dotykać. Czy to normalne? Przy regularnym stosowaniu zauważyłam, że efekt nawilżenia jest długotrwały, a skóra jest znacznie bardziej elastyczna i jędrna. Maroccan Rose Otto Body Cream pachnie tak samo jak wyżej opisany żel pod prysznic, niestety zapach szybko się ulatnia. Dla mnie jest to minus ponieważ chciałabym tak pięknie pachnieć cały czas :)


Oba produkty znajdują się w identycznych, plastikowych opakowaniach typu airless co jest bardzo wygodne w użytkowaniu. W składzie nie zawierają syntetycznych zapachów, barwników ani petrochemikaliów. Po otwarciu ważne są przez 9 miesięcy. Przy regularnym, codziennym używaniu wystarczają na ponad miesiąc. Patrząc na cenę produktów w Galilu gdzie żel kosztuje 110 zł, a balsam 165 zł uważam, że wydajność tych produktów jest stosunkowo mała. Jednak myślę, że warto choć raz kupić przynajmniej jeden z tych produktów i poczuć się luksusowo.


Podsumowując muszę przyznać, że oba produkty są rewelacyjne i świetnie razem się uzupełniają. Niesamowicie poprawiły kondycję mojej skóry, która jest teraz jędrna, gładka i nawilżona przez cały czas. Poza tym zapach żelu jak i balsamu wprowadza mnie w stan odprężenia i wyciszenia co jest dla mnie bardzo ważne szczególnie po męczącym dniu. Niestety oba produkty powoli mi się już kończą, ale na pewno jeszcze do nich wrócę.


Znacie kosmetyki REN? Lubicie? Po produkty jakich marek najczęściej sięgacie jeśli chodzi o pielęgnację ciała? Macie swoje ulubione firmy? :)

6.4.14

Nowości - 03/2014


Niedawno na blogu pojawił się post z zużyciami >klik< dlatego też dzisiaj, dla równowagi, chciałabym pokazać Wam kilka nowości. Wszystko, oprócz jednej rzeczy, przyleciało do mnie pod koniec marca z Polski dzięki uprzejmości mojego taty, któremu chciało się targać dodatkową walizkę. W sumie nowości jest troszkę więcej, ale dzisiaj pokaże Wam te produkty, które już zaczęłam lub niedługo zacznę stosować. Żeby Was nie zanudzać zapraszam na krótki przegląd :) I wybaczcie mi jakość zdjęć, ale ostatnio pogoda, która u mnie panuje nie sprzyja ich robieniu.


Produkty Pat&Rub uwielbiam i mogłabym stosować je cały czas. Tym razem podczas zakupów zdecydowałam się w większości na produkty, których wcześniej nie stosowałam lub stosowałam w innej wersji zapachowej. I tak oto znalazły się u mnie 3 produkty z serii Home Spa: Kremowy Peeling do Dłoni, Bogaty Balsam do Dłoni i Drenujący Olej. W użyciu jest już krem do rąk oraz olejek, który jak na razie troszkę mnie zawiódł. Oba produkty fajnie pachną, na mój nos jest to taka mieszanka cytrynowo-ziołowa. Ostatnio mam bzika na punkcie różanych zapachów dlatego też musiałam kupić Nawilżający Błyszczyk Różany oraz Mgiełkę Różaną do Twarzy i Ciała. Z błyszczykiem już się bardzo polubiłam natomiast mgiełki jeszcze nie stosowałam. Do koszyka wrzuciłam także Relaksujące Masło do Ciała, zapach masła jest delikatny, cytrynowo-kokosowy, a działanie oczywiście rewelacyjne. Podczas składania zamówienia nie mogłam pominąć Toniku do Twarzy, który jest u mnie stałym bywalcem i nie może go zabraknąć. Jeśli już mowa o stałych bywalcach to tyczy się to również Podkładu Matującego-Annabelle Minerals, o którym krótko pisałam tutaj >klik< oraz Mydła Aleppo, to pochodzi z Organique i mam nadzieje, że spisze się równie dobrze jak wcześniej stosowane przeze mnie mydła firmy Alepia. Kolejnym nowym produktem jest Dryspun Finish Bumble&Bumble, który ma za zadanie natychmiast dodać włosom objętości i utrwalić fryzurę. Co prawda w kwestii dodawania objętości mam swojego ulubieńca >klik<, ale marka B&B ciekawiła mnie odkąd tylko pojawiła się w Sephorze, a po drugie jest to produkt, który stosujemy na sucho, a więc w każdej chwili możemy dodać naszym włosom objętości. Po pierwszych testach zapowiada się całkiem dobrze. Camomile Gentle Eye Make-up Remover oraz Wild Rose Hand Cream SPF 15 firmy The Body Shop kupiłam już w styczniu podczas pobytu w Polsce, ale wyjeżdżając moja walizka nie była w stanie już nic pomieścić, a więc ta dwójka dołączyła do mnie dopiero kilka dni temu. Nie stosowałam jeszcze tych produktów, ale mam nadzieję, że mnie nie zawiodą.


Phenome jest kolejną polską firmą, ktorą lubię i pomimo, że niektóre ich kosmetyki u mnie się nie sprawdziły nadal chętnie kupuję i testuję nowe produkty. Podczas zakupów on-line do koszyka wrzuciłam bestseller marki czyli pumeks do stóp Fresh Mint Heel Pumice, a także krem do stóp Double Mint Fix For Feet, krem do rąk Wake-up Quick Moisturizer, miniaturkę żelu pod prysznic Refreshing Bath&Shower oraz różaną piankę pod prysznic Inspiring Shower Foam, która obłędnie pachnie i nie jest to typowy różany zapach. Pozostałych produktów jeszcze nie stosowałam. Kolejnymi nowościami są produkty do włosów marki Seboradin. Nie będę się tutaj o nich rozpisywać ponieważ o moich pierwszych wrażeniach odnośnie tych produktów możecie przeczytać w ostatnim poście >klik<.


Na sam koniec produkt, który kupiłam już w Norwegii poprzez sklep Kicks.no. Nad zakupem Clarisonic Mia 2 zastanawiałam się kilka miesięcy, z każdej strony atakowały mnie pozytywne recenzje na jej temat i uległam. Co prawda miałam trudności z jej zamówieniem ponieważ sklep odrzucał moje wszystkie płatności (ahh te norweskie zabezpieczenia), ale po kilku mailach i telefonach do sklepu oraz kilku innych miejsc po 2 tygodniach udało mi się dokonać zakupu. Jak na ironię gdy szczoteczka tylko do mnie przyszła, na mojej twarzy w kilku miejscach pojawiła się okropna swędząca i piekąca wysypka spowodowana maścią Benzacne. Przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać na użycie Mia 2, ale ciesze się, że jest już u mnie.

To miał być krótki post, ale chyba trochę się przeciągnął. Większość produktów z pewnością prędzej lub później doczeka się obszerniejszej recenji, ale na razie muszę ich poużywać.

Znacie któryś z produktów? Lubicie? Coś Was szczególnie zainteresowało? O czym chciałybyście najpierw przeczytać?
Ja uciekam kontynuować niedzielne lenistwo, a Wam życzę miłego i pogodnego tygodnia :)

4.4.14

Seboradin - Kuracja Przeciw Wypadaniu Włosów/ pierwsze wrażenia

Niedawno, a dokładnie 1 kwietnia rozpoczęłam swoją przygodę z produktami firmy Seboradin. Ze względu na wrażliwą skórę głowy, przetłuszczające się oraz wypadające w sporych ilościach włosy zdecydowałam się na zakup kosmetyków z serii Niger w skład której wchodzą 4 produkty: szampon, balsam, lotion oraz ampułki. Produkty z tej serii przeznaczone są do włosów przetłuszczających się, a także wypadających, potrzebujących silnego wzmocnienia i regeneracji czyli idealnie wpisują się w moje potrzeby. Dodatkowo, aby wspomóc działanie tych produktów, do koszyka dorzuciłam jeszcze maskę przeciw wypadaniu i przerzedzaniu się włosów. Produkty stosuję bardzo krótko, a więc o jakichkolwiek efektach nie ma jeszcze co mówić, ale dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi pierwszymi odczuciami.


W chwili obecnej jedynym minusem wszystkich produktów, oprócz maski, jest okropny zapach. W odżywce ta nieprzyjemna woń jest najmocniejsza i przy pierwszym kontakcie, aż mnie odrzuciła. Na szczęście po wyschnięciu włosów zapach ten jest słabo wyczuwalny. Producent obiecuje, że zniknie całkowicie, ale tak nie jest. Poza tym małym minusem jak na razie wszystko jest na plus. Po wieczornym zastosowaniu szamponu i odżywki lub maski, a później jeszcze ampułki moje włosy są miękkie, lekkie, nawilżone, gładkie i odbite od nasady. Po użyciu tylu produktów i stosowaniu maski lub odżywki także na skalp nie spodziewałam się takiego efektu, a tu proszę, jestem pod wrażeniem. Włosy nie są w ogóle obciążone ani oklapnięte tylko uniesione i świeże. Rano używam jeszcze lotionu, którego też się obawiałam i myślałam, że po jego użyciu moje włosy będą przetłuszczone jednak nic takiego się nie dzieje. Po spryskaniu skalpu niewielką ilością produktu fryzura wygląda tak samo jak przed jego zastosowaniem.
Na tą chwilę jestem bardzo zadowolona z efektu jak wyglądają moje włosy po użyciu tych produktów. Jest to miła odmiana po kosmetykach Lavery, o których pisałam w ostatnim poście z zużyciami >klik<. Jednak mam także nadzieję, że przy dłuższym stosowaniu obietnice producenta zostaną spełnione i wypadanie ograniczy się do minimum, a włosy będą pobudzone do wzrostu i wzmocnione. Po skończeniu kuracji napiszę Wam o efektach.

Znacie te produkty? Lubicie? Wy również macie problemy z wypadaniem i przetłuszczaniem się włosów czy Was to nie dotyczy? Jak sobie z tym radzicie?

2.4.14

Denko - marzec 2014

W marcu używałam i zużywałam wszystko po kolei. Liczyłam na trochę większą ilość pustych opakowań, ale i tak uważam, że poszło mi całkiem nieźle. Zapraszam na mini-recenzje moich "zdenkowanych" produktów :)


Pat&Rub, Otulający Balsam do Rąk - kremy do rąk Pat&Rub uwielbiam, tak samo było w tym przypadku. Jest to rewelacyjny produkt! Dobrze nawilża, regeneruje, a co najważniejsze szybko się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy. Nazwa idealnie określa jego zapach. Zagości u mnie jeszcze nie raz.

Pat&Rub, Orzeźwiający Balsam do Rąk - działanie identyczne jak kremu powyżej, tylko inny zapach. W tym przypadku bardzo świeży, idealny na wiosnę i lato. Troszkę więcej pisałam o nim tutaj >klik<. Kupię ponownie.

Pat&Rub, Otulające Masło do Ciała - to masło, tak samo jak kremy do rąk, jest rewelacyjne. Świetnie nawilża, w przypadku gdy skóra jest podrażniona łagodzi. Przy dłuższym stosowaniu delikatnie ujędrnia i wygładza. Ma przyjemną, lekką konsystencję, która dobrze rozprowadza się na skórze. Szybko się wchłania pozostawiając delikatną warstwę ochronną. Po zastosowaniu skóra jest aksamitna i pięknie pachnąca przez długi czas. Produkt jest wydajny, a opakowanie pozwala zużyć produkt do ostatniej kropli. Nie wiem czy kupię jeszcze tą wersję zapachową, ale w zapasach czeka już masło relaksujące.


Klorane, Suchy Szampon Owies - całkiem fajny suchy szampon. W dwie minuty odświeża fryzurę. Pochłania nadmiar sebum, włosy są puszyste oraz odbite od nasady. Całkiem ładnie pachnie, nie podrażnia skóry głowy oraz można stosować go codziennie. Niestety na moich ciemnych włosach pozostawia biały osad dlatego też więcej go nie kupię. Mam ochotę przetestować szampon Batiste.

Lavera, Szampon Mleczko Mango - nie polubiłam się z tym szamponem. Ma mdły zapach i gęstą, galaretowatą konsystencję, która potrafi cofać się do butelki. Po jego zastosowaniu moje włosy były przyklapnięte, matowe oraz szybko się przetłuszczały. Na moje nieszczęście okazał się bardzo wydajny i długo się z nim męczyłam. Ja mówię NIE.

Lavera, Odżywka Mleczko Mango - kolejny koszmarny produkt od Lavery. Tutaj zapach jest troszkę lepszy jak w przypadku szamponu, ale nic poza tym. Odżywka nie nawilża oraz nie wygładza. Za każdym razem po jej użyciu moje włosy były szorstkie i obciążone. Nie kupię ponownie.

Garnier, Nutrisse Cream - nie mogłam nigdzie znaleźć farby, którą stosuję i kupiłam tą. Nie był to udany zakup. Farba nie wywiązała się ze swojej roli, a mianowicie słabo pokryła odrosty i kiepsko to wygląda. Na szczęście nie przesuszyła mocno włosów i co najważniejsze nie podrażniła mojej wrażliwej skóry głowy. Nie kupię ponownie.


Coslys, Żel do Higieny Intymnej z Wodą Różaną - mój ulubiony płyn do higieny intymnej. Jest delikatny, dobrze myje, łagodzi podrażnienia, pięknie pachnie i pozostawia na długo uczucie świeżości. Ma żelową, troszkę lejącą konsystencję, która dobrze się pieni. Tuba o pojemności 250 ml jest bardzo wydajna, mi wystarczyła na kilka miesięcy. Kupię ponownie na 100%.

Tołpa, Masujący Peeling Ujędrniający pod Prysznic - bardzo fajny peeling. Delikatny, ale skuteczny. Po zastosowaniu skóra jest wygładzona, odświeżona, a zrogowaciały naskórek złuszczony. Ja stosowałam go szczególnie na nogi nawet kilka razy w tygodniu. Peeling nie podrażnia. Ma przyjemny, orzeźwiający zapach, nie pozostawia tłustej warstwy i jest wydajny. Bardzo się z nim polubiłam i kupię na pewno kolejne opakowanie.

Babydream, Szampon dla Niemowląt - niemowlęciem nie jestem, ale moja skóra głowy jest często podrażniona. Ten szampon jest bardzo łagodny. W składzie zawiera m.in. wyciąg z rumianku i pantenol. Delikatnie, ale skutecznie myje włosy i skórę głowy oraz łagodzi podrażnienia. Niestety mocno plącze włosy i konieczne jest użycie odżywki. Możliwe, że kupię ponownie.

Balm Balm, Olejek do Ciała "Regeneracja" - zawiodłam się na tym olejku. Produkt miał przede wszystkim działać na skórę rozgrzewająco i koić bóle mięśni. Obietnice producenta jednak nie zostały spełnione. Olejek nie rozgrzewa, nie koi, po za tym ma dziwny i niezbyt przyjemny zapach. Nie polecam i sama już go nie kupię.


Madara, Ochronny Krem do Rąk - bardzo fajny krem. Ma ciekawy zapach, który kojarzy mi się z śliwkami w czekoladzie. Dobrze nawilża, zmiękcza i wygładza skórę dłoni. Ma gęstą konsystencję, która szybko się wchłania, pozostawiając delikatny film ochronny. Możliwe, że jeszcze kiedyś go kupię.

The Body Shop, Hemp Hand Protector - ten krem to mój must have, jest u mnie zawsze już od kilku lat. Rewelacyjnie nawilża, regeneruje, wygładza oraz łagodzi podrażnienia. Ze względu na gęstą konsystencję, która długo się wchłania stosuję go zawsze na noc. Więcej pisałam o nim w tym poście >kilk<. Kolejne opakowanie mam już w użyciu.

Korres, Masełko do Ust w Sztyfcie Rose - moja ulubiona pomadka pielęgnacyjna. Ma twardą, zbitą konsystencję, dzięki czemu jest bardzo wydajna. Dobrze nawilża, wygładza i regeneruje. Świetnie sprawdza się na co dzień zamiast pomadki. Nadaje ustom delikatny, czerwony odcień, który wygląda naturalnie. Poza tym zawiera filtr SPF15, który chroni nasze usta przed promieniowaniem słonecznym. Jak tylko będę miała okazję kupię ponownie.


Orientana, Maska-Krem pod Oczy z Czereśni Japońskiej - na pewno nie jest to maska, tylko kiepskiej jakości krem. Ma lekką konsystencję, która szybko się wchłania. Słabo nawilża, nie wygładza, nie napina oraz nie rozjaśnia przebarwień tak jak obiecuje producent. Nie kupię ponownie.

Tołpa, Matujący Krem Nawilżający - co prawda od ponad dwóch miesięcy stosuję inne kremy Tołpy, o których pisałam tutaj klik, ale niedawno znalazłam resztkę tego kremu i postanowiłam go zużyć. Jest to rewelacyjny produkt za nieduże pieniądze. Krem ten, tak jak obiecuje producent, nawilża, matuje na wiele godzin oraz normalizuje wydzielanie sebum. Świetnie sprawdza się pod makijaż. Jest też szalenie wydajny i ładnie pachnie. Kupię ponownie.

Phenome, Cooling Eye Puffiness Minimizer - kolejny kiepski krem pod oczy. Nie zużyłam go do końca. Więcej możecie przeczytać o nim tutaj >klik<.

Uff, dobrnęłam do końca. A Wy? Znacie któryś z tych produktów? A może jakiś Was szczególnie zainteresował? Jak Wam idzie zużywanie kosmetyków? :)
 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl