Dzisiaj krótkie instagramowe podsumowanie marca. Mi ten miesiąc minął bardzo szybko i pracowicie, ale znalazło się też trochę czasu na lenistwo, zakupy i inne drobne przyjemności. A Wam jak minął marzec? :)
1. Morning time 2. Obiad 3. Huntery dobre nie tylko na deszcz 4. Słodka przekąska
5. Homemade pizza 6. Wieczorne maseczkowanie 7. Nowości 8. Hello :)
9. Farbowanie 10. Domowe hammam 11. Czas wrócić do cwiczeń 12. Małe zakupy.
30.3.14
28.3.14
Ulubieńcy - marzec 2014
Koniec miesiąca już tuż, tuż, a więc czas przedstawić moich ulubieńców marca. Ogólnie w ostatnim czasie rzadko trafiam na buble i większość produktów, które stosuję bardzo lubię, ale w tym miesiącu na miano ulubieńców zasłużyła dziś prezentowana piątka.
Origins, Drink Up Intensive Overnight Mask - o tej maseczce pisałam już w moim pierwszym poście, ale muszę napisać o niej kolejny raz. W marcu często stosowałam czarne mydło, o którym przeczytacie poniżej, a także maseczki oczyszczające. Często po takich zabiegach moja skóra "wołała pić", krem nawilżający w tej sytuacji był niewystarczający. Sięgałam wtedy po tą maseczkę i zawsze mnie ratowała. Stosowana na noc przywraca skórze nawilżenie, świetnie odżywia i wygładza. W składzie zawiera m.in. kwas hialuronowy, olej z pestek avokado i moreli oraz mieszankę japońskich glonów morskich. Poza tym jest szalenie wydajna i pięknie, owocowo pachnie. Uwielbiam.
Alepia, Savon Noir Eukaliptusowe - to czarne mydło jest już ze mną od kilku miesięcy. Na początku nie byłam do niego przekonana i stosowałam je sporadycznie. W marcu postanowiłam stosować je regularnie i sprawdzić jak się spisze. I to było dobre posunięcie. Nie chcę za wiele o nim pisać bo pojawi się szerszą recenzja, ale już teraz mogę powiedzieć, że to mydło jest rewelacyjne! Stosowane na twarz, u mnie nawet co drugi dzień, delikatnie złuszcza martwy naskórek, pozostawiając skórę delikatną i satynową oraz tak czystą, że aż "piszczy"! Rewelacyjnie sprawdza się również stosowane na całe ciało, szczególnie przy użyciu rękawicy Kessa bądź myjki, po wcześniejszym nałożeniu na nią niewielkiej ilości produktu. Mydło nie podrażnia, stosowane regularnie może delikatnie przesuszać, ale kremy/maseczki/balsamy nawilżające załatwiają sprawę. Dodatkowo przyjemny, eukaliptusowy zapach uprzyjemnia stosowanie.
Nail Tek, Intensive Therapy II - z początkiem marca moje paznokcie uległy zniszczeniu. Zaprzestałam więc nakładania kolorowych lakierów, aby codziennie aplikować tą odżywkę, która przeznaczona jest do paznokci cienkich, miękkich i/lub rozdwajających się. Odżywka nakładana codziennie, cienką warstwą sprawiła, że moje paznokcie wzmocniły się, przestały się rozdwajać i w końcu mogę je zapuścić. Producent zaleca stosować ją od 4 do 6 tygodni, a w przypadku miękkich paznokci nawet przez 3 do 6 miesięcy. Ja pomimo lepszej kondycji paznokci kontynuuje kurację i mam nadzieję, że moje pazurki wzmocnią się bardziej. Muszę jeszcze wspomnieć, że po nieudanej przygodzie z odżywką Eveline 8w1, która zniszczyła moje paznokcie, nie byłam do końca przekonana do tego produktu, ale jak widać okazało się, że moje obawy były niesłuszne.
Annabelle Minerals, Podkład Matujący - marzec był miesiącem, w którym rzadko się malowałam, a gdy to robiłam najczęściej sięgałam po ten podkład. Łatwo się go aplikuje, świetnie kryje, nawet już po jednej warstwie, oraz zepawnia efek matowej skóry na wiele godzin. A także, co najważniejsze, nie zatyka porów i nie powoduje powstawania zaskórników. Po aplikacji podkładu skóra wygląda bardzo naturalnie oraz nie jest obciążona. Kosmetyk działa antybakteryjnie i sprawia, że wszystkie "niespodzianki", jeżeli takowe mamy, szybciej się goją. W swoim składzie zawiera 100% czystych minerałów. Ja jestem nim oczarowana i szczerze polecam.
Chanel, Le Volume De Chanel - niedawno na blogu pojawiła się recenzja tego tuszu dlatego też dzisiaj tylko kilka słów na jego temat. Według producenta jest to tusz "uniwersalny" i w zupełności się z tym zgadzam. Możemy nim wyczarować zarówno makijaż dzienny, jak i wieczorowy. Pięknie wydłuża, pogrubia, a także delikatnie podkręca. Jego zaletami są również intensywna czerń, trwałość na rzęsach oraz wygodna w obsłudze, silikonowa szczoteczka. Ja obecnie jestm nim zachwycona i moje rzęsy również :)
Znacie któryś z kosmetyków? Lubicie? Zainteresował Was któryś? Po jakie kosmetyki Wy najchętniej sięgałyście w marcu ?
Origins, Drink Up Intensive Overnight Mask - o tej maseczce pisałam już w moim pierwszym poście, ale muszę napisać o niej kolejny raz. W marcu często stosowałam czarne mydło, o którym przeczytacie poniżej, a także maseczki oczyszczające. Często po takich zabiegach moja skóra "wołała pić", krem nawilżający w tej sytuacji był niewystarczający. Sięgałam wtedy po tą maseczkę i zawsze mnie ratowała. Stosowana na noc przywraca skórze nawilżenie, świetnie odżywia i wygładza. W składzie zawiera m.in. kwas hialuronowy, olej z pestek avokado i moreli oraz mieszankę japońskich glonów morskich. Poza tym jest szalenie wydajna i pięknie, owocowo pachnie. Uwielbiam.
Alepia, Savon Noir Eukaliptusowe - to czarne mydło jest już ze mną od kilku miesięcy. Na początku nie byłam do niego przekonana i stosowałam je sporadycznie. W marcu postanowiłam stosować je regularnie i sprawdzić jak się spisze. I to było dobre posunięcie. Nie chcę za wiele o nim pisać bo pojawi się szerszą recenzja, ale już teraz mogę powiedzieć, że to mydło jest rewelacyjne! Stosowane na twarz, u mnie nawet co drugi dzień, delikatnie złuszcza martwy naskórek, pozostawiając skórę delikatną i satynową oraz tak czystą, że aż "piszczy"! Rewelacyjnie sprawdza się również stosowane na całe ciało, szczególnie przy użyciu rękawicy Kessa bądź myjki, po wcześniejszym nałożeniu na nią niewielkiej ilości produktu. Mydło nie podrażnia, stosowane regularnie może delikatnie przesuszać, ale kremy/maseczki/balsamy nawilżające załatwiają sprawę. Dodatkowo przyjemny, eukaliptusowy zapach uprzyjemnia stosowanie.
Nail Tek, Intensive Therapy II - z początkiem marca moje paznokcie uległy zniszczeniu. Zaprzestałam więc nakładania kolorowych lakierów, aby codziennie aplikować tą odżywkę, która przeznaczona jest do paznokci cienkich, miękkich i/lub rozdwajających się. Odżywka nakładana codziennie, cienką warstwą sprawiła, że moje paznokcie wzmocniły się, przestały się rozdwajać i w końcu mogę je zapuścić. Producent zaleca stosować ją od 4 do 6 tygodni, a w przypadku miękkich paznokci nawet przez 3 do 6 miesięcy. Ja pomimo lepszej kondycji paznokci kontynuuje kurację i mam nadzieję, że moje pazurki wzmocnią się bardziej. Muszę jeszcze wspomnieć, że po nieudanej przygodzie z odżywką Eveline 8w1, która zniszczyła moje paznokcie, nie byłam do końca przekonana do tego produktu, ale jak widać okazało się, że moje obawy były niesłuszne.
Annabelle Minerals, Podkład Matujący - marzec był miesiącem, w którym rzadko się malowałam, a gdy to robiłam najczęściej sięgałam po ten podkład. Łatwo się go aplikuje, świetnie kryje, nawet już po jednej warstwie, oraz zepawnia efek matowej skóry na wiele godzin. A także, co najważniejsze, nie zatyka porów i nie powoduje powstawania zaskórników. Po aplikacji podkładu skóra wygląda bardzo naturalnie oraz nie jest obciążona. Kosmetyk działa antybakteryjnie i sprawia, że wszystkie "niespodzianki", jeżeli takowe mamy, szybciej się goją. W swoim składzie zawiera 100% czystych minerałów. Ja jestem nim oczarowana i szczerze polecam.
Chanel, Le Volume De Chanel - niedawno na blogu pojawiła się recenzja tego tuszu dlatego też dzisiaj tylko kilka słów na jego temat. Według producenta jest to tusz "uniwersalny" i w zupełności się z tym zgadzam. Możemy nim wyczarować zarówno makijaż dzienny, jak i wieczorowy. Pięknie wydłuża, pogrubia, a także delikatnie podkręca. Jego zaletami są również intensywna czerń, trwałość na rzęsach oraz wygodna w obsłudze, silikonowa szczoteczka. Ja obecnie jestm nim zachwycona i moje rzęsy również :)
Znacie któryś z kosmetyków? Lubicie? Zainteresował Was któryś? Po jakie kosmetyki Wy najchętniej sięgałyście w marcu ?
25.3.14
Zgrany Duet Przeciw Pierwszym Zmarszczkom od Tołpy
Po udanej przygodzie z "Matującym Kremem Nawilżającym" Tołpy nabrałam ochoty na inne kremy do twarzy tej marki. Wybór padł na duet z serii futuris 30+. Co prawda do trzydziestki jeszcze troszkę mi brakuje, ale wolę zapobiegać zmarszczkom niż później z nimi walczyć. W skład serii wchodzi 5 produktów. Ja skusiłam się na 2 kremy do twarzy, a mianowicie na Krem Przeciw Pierwszym Zmarszczkom na Dzień oraz Krem Przeciw Pierwszym Zmarszczkom na Noc, które stosuję już od 2 miesięcy.
Zacznijmy od kremu na dzień. Występuje on w dwóch wersjach. Ja ze względu na mieszaną cerę wybrałam wersję lekką, przeznaczoną do skóry wrażliwej, normalnej i mieszanej, która pozbawiona jest blasku i energii. Krem ma lekką konsystencję, która szybko się wchłania, pozostawiając na skórze cienką warstwę ochronną. Na szczęście nie jest ona lepka ani tłusta. Kosmetyk świetnie sprawdza się pod makijaż. Nie roluje się ani nie powoduje przetłuszczania. Po aplikacji skóra jest nawilżona, wygładzona i pełna blasku dzięki znajdującym się w kremie pigmentom rozświetlającym. Krem zawiera również filtr SPF 15, który w minimalnym stopniu chroni naszą skórę przed promieniami słonecznymi.
Krem przeciw pierwszym zmarszczkom na noc przeznaczony jest do skóry wrażliwej, pozbawionej blasku i energii. Jednak ostrzegam wrażliwców ponieważ po aplikacji czasem wyczuwalne jest delikatne szczypanie/mrowienie. U mnie szybko mija i nie występuje żadne zaczerwienienie. Tutaj również konsystencja jest lekka i krem szybko się wchłania, pozostawiając delikatny film ochronny. Kosmetyk bardzo dobrze radzi sobie z nawilżeniem. Rano skóra jest odżywiona, elastyczna i miękka w dotyku. Według producenta krem chroni przed przedwczesnym starzeniem oraz stymuluje odnowę, a także zwiększa witalność skóry. Ciężko mi to stwierdzić, ale wierzę, że tak jest.
Główne składniki obu kremów to: torf tołpa.®, kompleks protein sojowych, proteiny ryżowe, olej z lawendy hiszpańskiej, fukogel i gliceryna. W wersji na noc znajduje się także masło SHEA. Kremy są wolne od: alergenów, PEG – ów, oleju parafinowego, parabenów i donorów formaldehydu. Umieszczone zostały w identycznych, aluminiowych tubach. Takie opakowanie nie zasysa powietrza ani bakterii dzięki czemu kosmetyk jest dłużej bezpieczny i higieniczny. Oba kremy mają fizjologiczne pH oraz orzeźwiający zapach, który jest mocny i może być drażniący.
Przy regularnym stosowaniu dziś recenzowanych kremów moja zmarszczka na czole została wygładzona, co mnie bardzo cieszy. Poza tym skóra jest nawilżona, jędrna, miękka, a także wygląda zdrowiej. Kremy nie powodują zapychania. Niewielka ilość produktu wystarcza do pokrycia szyi oraz twarzy, dzięki czemu są bardzo wydajne. Obecnie jak już wspomniałam stosuję je od 2 miesięcy i myślę, że wystarczą mi jeszcze na miesiąc. Za 40 ml kosmetyku musimy zapłacić ok. 40 zł. Jednak cena w porównaniu z wydajnością oraz dobrym działaniem nie jest wygórowana. Kremy możemy kupić on-line na stronie producenta, a także w drogeriach.
Znacie te kremy? Lubicie produkty marki Tołpa? Jakich Wy używacie kremów? Macie swoich ulubieńców? Piszcie w komentarzach :)
Zacznijmy od kremu na dzień. Występuje on w dwóch wersjach. Ja ze względu na mieszaną cerę wybrałam wersję lekką, przeznaczoną do skóry wrażliwej, normalnej i mieszanej, która pozbawiona jest blasku i energii. Krem ma lekką konsystencję, która szybko się wchłania, pozostawiając na skórze cienką warstwę ochronną. Na szczęście nie jest ona lepka ani tłusta. Kosmetyk świetnie sprawdza się pod makijaż. Nie roluje się ani nie powoduje przetłuszczania. Po aplikacji skóra jest nawilżona, wygładzona i pełna blasku dzięki znajdującym się w kremie pigmentom rozświetlającym. Krem zawiera również filtr SPF 15, który w minimalnym stopniu chroni naszą skórę przed promieniami słonecznymi.
Krem przeciw pierwszym zmarszczkom na noc przeznaczony jest do skóry wrażliwej, pozbawionej blasku i energii. Jednak ostrzegam wrażliwców ponieważ po aplikacji czasem wyczuwalne jest delikatne szczypanie/mrowienie. U mnie szybko mija i nie występuje żadne zaczerwienienie. Tutaj również konsystencja jest lekka i krem szybko się wchłania, pozostawiając delikatny film ochronny. Kosmetyk bardzo dobrze radzi sobie z nawilżeniem. Rano skóra jest odżywiona, elastyczna i miękka w dotyku. Według producenta krem chroni przed przedwczesnym starzeniem oraz stymuluje odnowę, a także zwiększa witalność skóry. Ciężko mi to stwierdzić, ale wierzę, że tak jest.
Główne składniki obu kremów to: torf tołpa.®, kompleks protein sojowych, proteiny ryżowe, olej z lawendy hiszpańskiej, fukogel i gliceryna. W wersji na noc znajduje się także masło SHEA. Kremy są wolne od: alergenów, PEG – ów, oleju parafinowego, parabenów i donorów formaldehydu. Umieszczone zostały w identycznych, aluminiowych tubach. Takie opakowanie nie zasysa powietrza ani bakterii dzięki czemu kosmetyk jest dłużej bezpieczny i higieniczny. Oba kremy mają fizjologiczne pH oraz orzeźwiający zapach, który jest mocny i może być drażniący.
Przy regularnym stosowaniu dziś recenzowanych kremów moja zmarszczka na czole została wygładzona, co mnie bardzo cieszy. Poza tym skóra jest nawilżona, jędrna, miękka, a także wygląda zdrowiej. Kremy nie powodują zapychania. Niewielka ilość produktu wystarcza do pokrycia szyi oraz twarzy, dzięki czemu są bardzo wydajne. Obecnie jak już wspomniałam stosuję je od 2 miesięcy i myślę, że wystarczą mi jeszcze na miesiąc. Za 40 ml kosmetyku musimy zapłacić ok. 40 zł. Jednak cena w porównaniu z wydajnością oraz dobrym działaniem nie jest wygórowana. Kremy możemy kupić on-line na stronie producenta, a także w drogeriach.
Znacie te kremy? Lubicie produkty marki Tołpa? Jakich Wy używacie kremów? Macie swoich ulubieńców? Piszcie w komentarzach :)
21.3.14
Le Volume De Chanel - Chanel
Poszukując pogrubiającego tuszu do rzęs trafiłam na Le Volume De Chanel. Według producenta jest to "wszechstronny tusz do rzęs. Gumowa szczoteczka zapewnia precyzyjną aplikację, idealnie pogrubiając, wydłużając i rozdzielając rzęsy."
Moje początki z tym kosmetykiem nie należą do udanych. Tusz po otwarciu był mokry, szczoteczka nabierała zbyt dużą ilość produktu, co w efekcie dawało pogrubione, ale też bardzo sklejone i obciążone rzęsy. Wyglądało to okropnie. Po kilku nieudanych próbach odłożyłam tusz na dno kosmetyczki i po ok. 2 miesiącach postanowiłam dać mu znów szansę. Kosmetyk przez ten czas "dojrzał" i teraz świetnie spełnia swoją rolę. Po aplikacji jednej warstwy tuszu rzęsy są bardzo ładnie pogrubione, wydłużone i rozdzielone tak jak obiecuje producent. Bez problemu dokładać możemy kolejne warstwy, po których efekt jest jeszcze bardziej spektakularny, ale nie wygląda to sztucznie. Rzęsy są elastyczne, pięknie podkreślone, oko otwarte, a spojrzenie wyraziste.
Le Volume De Chanel nie tworzy grudek, nie osypuje się ani nie blaknie. Świetnie trzyma się na rzęsach aż do czasu demakijażu. Szczoteczka jest silikonowa, nieduża i bardzo wygodna w obsłudze. Nie brudzi powieki i bez problemu pomalujemy nią dolne rzęsy. Tusz nie podrażnia, jest też odpowiedni dla osób noszących soczewki kontaktowe. W minimalistycznym czarnym opakowaniu znajduje się 6 g kosmetyku. Po otwarciu ważny jest przez 6 miesięcy. Kolor ,który posiadam to nr 10. Jest to piękna, intensywna i głęboka czerń.
Pomijając nieudany początek bardzo polubiłam ten tusz. Podoba mi się jak pogrubia i wydłuża moje rzęsy, a z pomocą Diorshow Maximizer Lash Plumpin Serum to już w ogóle bajka :)
Znacie Le Volume De Chanel? Stosujecie na co dzień tusze pogrubiające czy wolicie bardziej naturalny look? Jaki tusz jest waszym ulubionym? Piszcie w komentarzach :)
Moje początki z tym kosmetykiem nie należą do udanych. Tusz po otwarciu był mokry, szczoteczka nabierała zbyt dużą ilość produktu, co w efekcie dawało pogrubione, ale też bardzo sklejone i obciążone rzęsy. Wyglądało to okropnie. Po kilku nieudanych próbach odłożyłam tusz na dno kosmetyczki i po ok. 2 miesiącach postanowiłam dać mu znów szansę. Kosmetyk przez ten czas "dojrzał" i teraz świetnie spełnia swoją rolę. Po aplikacji jednej warstwy tuszu rzęsy są bardzo ładnie pogrubione, wydłużone i rozdzielone tak jak obiecuje producent. Bez problemu dokładać możemy kolejne warstwy, po których efekt jest jeszcze bardziej spektakularny, ale nie wygląda to sztucznie. Rzęsy są elastyczne, pięknie podkreślone, oko otwarte, a spojrzenie wyraziste.
Le Volume De Chanel nie tworzy grudek, nie osypuje się ani nie blaknie. Świetnie trzyma się na rzęsach aż do czasu demakijażu. Szczoteczka jest silikonowa, nieduża i bardzo wygodna w obsłudze. Nie brudzi powieki i bez problemu pomalujemy nią dolne rzęsy. Tusz nie podrażnia, jest też odpowiedni dla osób noszących soczewki kontaktowe. W minimalistycznym czarnym opakowaniu znajduje się 6 g kosmetyku. Po otwarciu ważny jest przez 6 miesięcy. Kolor ,który posiadam to nr 10. Jest to piękna, intensywna i głęboka czerń.
Pomijając nieudany początek bardzo polubiłam ten tusz. Podoba mi się jak pogrubia i wydłuża moje rzęsy, a z pomocą Diorshow Maximizer Lash Plumpin Serum to już w ogóle bajka :)
Znacie Le Volume De Chanel? Stosujecie na co dzień tusze pogrubiające czy wolicie bardziej naturalny look? Jaki tusz jest waszym ulubionym? Piszcie w komentarzach :)
18.3.14
Beauty Flash Balm - Clarins
Beauty Flash Balm to nic innego jak maseczka upiększająca przeznaczona do każdego rodzaju cery. Polecana szczególnie do aplikacji przed wielkim wyjściem oraz za każdym razem, kiedy chcemy usunąć oznaki zmęczenia.
Beauty Flash Balm możemy stosować na kilka sposobów. Przede wszystkim jako maseczkę 2-3 razy w tygodniu. Kosmetyk nałożony na twarz grubszą warstwą i pozostawiony na 10-15 minut , sprawia, że po zmyciu cera jest jaśniejsza, odżywiona i wygładzona. Skóra wygląda na wypoczętą i zrelaksowaną. Jeszcze lepsze efekty uzyskujemy pozostawiając maseczkę na noc. Rano skóra jest pięknie rozświetlona, nawilżona, jędrna i miękka w dotyku.
Innym sposobem jest zastosowanie Beauty Flash Balm jako bazy pod makijaż i w tej kwestii sprawdza się rewelayjnie. Po aplikacji cienkiej warstwy cera nabiera blasku, jest napięta i wygładzona. Maseczka daje "efekt liftingu", wygładza drobne zmarszczki oraz delikatnie zmniejsza pory. Kosmetyk sprawia, że makijaż utrzymuje się w stanie idealnym przez cały dzień, a twarz wygląda promiennie i świeżo. Produkt nie powoduje przetłuszczania skóry, a wręcz sprawia, że moja mieszana cera jest matowa przez cały dzień.
Maseczka nie podrażnia, nie zapycha. Ma lekką, kremową konsystencję koloru brzoskwiniowego. Nie zawiera żadnych drobinek rozświetlających. Stosowana cienką warstwą jako baza szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy. Po otwarciu ważna jest przez 18 miesięcy. Charakteryzuje się ładnym, delikatnym zapachem oraz dużą wydajnością. W składzie maseczki znajdziemy m.in.: wyciągi z oliwek i oczaru wirginijskiego - poprawiają napięcie skóry, wyciąg z alg - regeneruje i ujędrnia, bisabolol - działa antyseptycznie i łagodzi.
Beauty Flash Balm nie jest kosmetykiem pierwszej potrzeby, ale uważam, że warto mieć tą maseczkę pod ręką. Dla mnie jest niezastąpiona jako baza pod makijaż i ja najczęściej w ten sposób ją stosuję. Jest też wybawcą gdy moja cera jest ziemista i przemęczona np. po długiej podróży, ciężkim dniu bądź przebytej chorobie. Po zastosowaniu maseczki wszystkie oznaki zmęczenia są zniwelowane "w mgnieniu oka" :)
Znacie tą maseczkę? Lubicie takie produkty 2 w 1? Piszcie w komentarzach :)
Beauty Flash Balm możemy stosować na kilka sposobów. Przede wszystkim jako maseczkę 2-3 razy w tygodniu. Kosmetyk nałożony na twarz grubszą warstwą i pozostawiony na 10-15 minut , sprawia, że po zmyciu cera jest jaśniejsza, odżywiona i wygładzona. Skóra wygląda na wypoczętą i zrelaksowaną. Jeszcze lepsze efekty uzyskujemy pozostawiając maseczkę na noc. Rano skóra jest pięknie rozświetlona, nawilżona, jędrna i miękka w dotyku.
Innym sposobem jest zastosowanie Beauty Flash Balm jako bazy pod makijaż i w tej kwestii sprawdza się rewelayjnie. Po aplikacji cienkiej warstwy cera nabiera blasku, jest napięta i wygładzona. Maseczka daje "efekt liftingu", wygładza drobne zmarszczki oraz delikatnie zmniejsza pory. Kosmetyk sprawia, że makijaż utrzymuje się w stanie idealnym przez cały dzień, a twarz wygląda promiennie i świeżo. Produkt nie powoduje przetłuszczania skóry, a wręcz sprawia, że moja mieszana cera jest matowa przez cały dzień.
Maseczka nie podrażnia, nie zapycha. Ma lekką, kremową konsystencję koloru brzoskwiniowego. Nie zawiera żadnych drobinek rozświetlających. Stosowana cienką warstwą jako baza szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy. Po otwarciu ważna jest przez 18 miesięcy. Charakteryzuje się ładnym, delikatnym zapachem oraz dużą wydajnością. W składzie maseczki znajdziemy m.in.: wyciągi z oliwek i oczaru wirginijskiego - poprawiają napięcie skóry, wyciąg z alg - regeneruje i ujędrnia, bisabolol - działa antyseptycznie i łagodzi.
Beauty Flash Balm nie jest kosmetykiem pierwszej potrzeby, ale uważam, że warto mieć tą maseczkę pod ręką. Dla mnie jest niezastąpiona jako baza pod makijaż i ja najczęściej w ten sposób ją stosuję. Jest też wybawcą gdy moja cera jest ziemista i przemęczona np. po długiej podróży, ciężkim dniu bądź przebytej chorobie. Po zastosowaniu maseczki wszystkie oznaki zmęczenia są zniwelowane "w mgnieniu oka" :)
Znacie tą maseczkę? Lubicie takie produkty 2 w 1? Piszcie w komentarzach :)
15.3.14
Lancome - Teint Idole Ultra 24H
"Po 8 latach badań marka Lancôme przedstawia swój pierwszy podkład zapewniający efekt 24-godzinnej perfekcji makijażu. Dzięki technologi EternalSoft, podkład Teint Idole Ultra 24h walczy z oznakami zmęczenia. Bez konieczności poprawy makijażu, cera pozostaje wygładzona, ujednolicona i nieskazitelna. Teint Idole Ultra 24H zapewnia nieodparte poczucie komfortu. Jego nowa i świeża konsystencja sprawia, że podkład idealnie dopasowuje się do koloru skóry pozostawiając ją gładką, aksamitną i matową, bez efektu pudrowego. Nietłusty. Nie powoduje efektu maski. Nie powoduje powstawania zaskórników. Produkt testowany dermatologicznie." Tak podkład Teint Idole Ultra 24H opisuje producent. Jesteście ciekawe czy obietnice zostały spełnione? Zapraszam dalej :)
Podkład ma lekką, ale treściwą konsystencję, która dobrze i bezproblemowo rozprowadza się na skórze. Aplikowany palcami lub pędzlem pięknie stapia się ze skórą, pozostając niemalże niewidoczny. Daje średnie krycie, które możemy stopniować. Ładnie tuszuje zaczerwienienia, popękane naczynka i mniejsze wypryski. Nie zakrywa większych niespodzianek, ale od tego mamy korektory. Podkład nie tworzy efektu maski, przy dwóch warstwach twarz wciąż wygląda bardzo naturalnie i świeżo.
Teint Idole Ultra 24H sprawia, że od razu po aplikacji skóra staje się matowa, lecz nie jest to płaski mat. Cera jest aksamitna oraz wygładzona tak jak obiecuje producent. Trwałość podkładu jest rewelacyjna. 24 godziny to może lekka przesada, ale przypudrowany trwa na twarzy od rana do wieczora. Moją mieszaną cerę trzyma w ryzach dzięki czemu nie muszę już co chwilę spoglądać w lustro w celu skontrolowania makijażu.
Podkład nie podkreśla rozszerzonych porów ani suchych skórek. Nie ciemnieje w ciągu dnia. Nie powoduje powstawania zaskórników ani wyprysków, może natomiast delikatnie wysuszać. Z tego względu nie polecam go posiadaczkom cery suchej. Ewentualnie na większe wyjścia. Kosmetyk znajduje się w estetycznej szklanej buteleczce z dozownikiem, który działa bardzo sprawnie. Ma ładny, pudrowy zapach. Po otwarciu ważny jest przez 12 miesięcy. Za 30 ml podkładu musimy zapłacić ok 170 zł. Cena nie jest niska, ale jakość oraz wydajność produktu to wynagradzają.
Pomijając "efekt 24-godzinnej perfekcji makijażu" w moim przypadku obietnice producenta zostały jak najbardziej spełnione. Długo szukałam podkładu dla swojej mieszanej, szybko przetłuszczającej się w strefie T i skłonnej do zapychania cery. Teint Idole Ultra 24h okazał się ideałem.
Znacie ten podkład? Lubicie? Macie swój podkład idealny czy wciąż poszukujecie ideału?
Podkład ma lekką, ale treściwą konsystencję, która dobrze i bezproblemowo rozprowadza się na skórze. Aplikowany palcami lub pędzlem pięknie stapia się ze skórą, pozostając niemalże niewidoczny. Daje średnie krycie, które możemy stopniować. Ładnie tuszuje zaczerwienienia, popękane naczynka i mniejsze wypryski. Nie zakrywa większych niespodzianek, ale od tego mamy korektory. Podkład nie tworzy efektu maski, przy dwóch warstwach twarz wciąż wygląda bardzo naturalnie i świeżo.
Teint Idole Ultra 24H sprawia, że od razu po aplikacji skóra staje się matowa, lecz nie jest to płaski mat. Cera jest aksamitna oraz wygładzona tak jak obiecuje producent. Trwałość podkładu jest rewelacyjna. 24 godziny to może lekka przesada, ale przypudrowany trwa na twarzy od rana do wieczora. Moją mieszaną cerę trzyma w ryzach dzięki czemu nie muszę już co chwilę spoglądać w lustro w celu skontrolowania makijażu.
Podkład nie podkreśla rozszerzonych porów ani suchych skórek. Nie ciemnieje w ciągu dnia. Nie powoduje powstawania zaskórników ani wyprysków, może natomiast delikatnie wysuszać. Z tego względu nie polecam go posiadaczkom cery suchej. Ewentualnie na większe wyjścia. Kosmetyk znajduje się w estetycznej szklanej buteleczce z dozownikiem, który działa bardzo sprawnie. Ma ładny, pudrowy zapach. Po otwarciu ważny jest przez 12 miesięcy. Za 30 ml podkładu musimy zapłacić ok 170 zł. Cena nie jest niska, ale jakość oraz wydajność produktu to wynagradzają.
Pomijając "efekt 24-godzinnej perfekcji makijażu" w moim przypadku obietnice producenta zostały jak najbardziej spełnione. Długo szukałam podkładu dla swojej mieszanej, szybko przetłuszczającej się w strefie T i skłonnej do zapychania cery. Teint Idole Ultra 24h okazał się ideałem.
Znacie ten podkład? Lubicie? Macie swój podkład idealny czy wciąż poszukujecie ideału?
Labels:
beauty,
Lancome,
makijaż,
podkład matujący,
Teint Idole Ultra 24H
11.3.14
Złocista Opalenizna od Yves Rocher
Jeszcze niedawno lubiłam gdy moja skóra była blada. Jednak kobieta zmienną jest, a poza tym wiadomo, że ładna skóra to przede wszystkim skóra nawilżona, a także delikatnie muśnięta słońcem. W uzyskaniu delikatnej opalenizny pomagają mi samoopalacze. Muszę przyznać, że nie znam za wiele tego typu produktów, ale mam swoich ulubieńców do których chętnie wracam. Dziś o jednym z nich :)
Samoopalające mleczko do twarzy i ciała firmy Yves Rocher to kosmetyk brązujący, przygotowany specjalnie, by, bez użycia słońca, nadać skórze twarzy i reszty ciała piękny odcień opalenizny, a jednocześnie nawilżyć skórę. Używany regularnie, zapewnia stopniową, jednolitą opaleniznę. Produkt możemy stosować codziennie, aż do momentu uzyskania pożądanego odcienia. Następnie dla podtrzymania efektu należy powtarzać aplikację co 2-3 dni.
Mleczko ma lekką, półpłynną konsystencję, bezproblemowo rozprowadza się na skórze. Szybko się wchłania nie pozostawiając lepkiej warstwy. Skóra jest przyjemnie wygładzona oraz nawilżona. Kilka minut po aplikacji bez obaw możemy się ubrać. Działanie samoopalacza widoczne jest kilka godzin po zastosowaniu. Skóra jest opalona/przyciemniona i co najważniejsze ma piękny, złocisty kolor. Nie ma tutaj mowy o sztucznym efekcie czy pomarańczowym kolorze. Produkt nie pozostawia plam oraz smug, schodzi równomiernie. Podczas aplikacji należy pamiętać aby dokładnie rozprowadzić kosmetyk, następnie umyć ręce i unikać kontaktu z wodą przez 3 godziny. Przed nałożeniem samoopalacza warto wykonać peeling całego ciała, zwracając szczególną uwagę na łokcie oraz kolana. Po takim zabiegu opalenizna będzie równomierna i utrzyma się dłużej.
Mleczko ma przyjemny, acz intensywny, orientalno - kwiatowy zapach. Po 2-3 godzinach na skórze wyczuwalna jest woń typowa dla samoopalaczy. Nie jest jednak mocna. W składzie produktu znajdziemy m.in. wyciąg z gardenii tahitańskiej - właściwości rozświetlające, nawilżające, DHA - składnik brązujący (oraz odpowiedzialny za typowy zapach samoopalacza), sok z agawy - właściwości nawilżające, a także olej sezamowy. Samoopalacz znajduje się w plastikowej buteleczce o pojemności 150 ml. Dostępny jest w sklepach Yves Rocher ( stacjonarnie oraz on-line) w cenie 42 zł. Warto polować na promocje, a w sklepie producenta takowych nie brakuje.
Szczerze polecam Wam ten produkt. Jest fajnym rozwiązaniem kiedy chcemy w niedługim czasie dodać naszej skórze złocistego koloru bądź przedłużyć wakacyjną opaleniznę. U mnie w użyciu jest obecnie 3 butelka i z chęcią sięgnę po następna :)
Znacie ten samoopalacz? Lubicie? Stosujecie tego typu produkty? Jakie są Wasze ulubione? Piszcie w komentarzach :)
Samoopalające mleczko do twarzy i ciała firmy Yves Rocher to kosmetyk brązujący, przygotowany specjalnie, by, bez użycia słońca, nadać skórze twarzy i reszty ciała piękny odcień opalenizny, a jednocześnie nawilżyć skórę. Używany regularnie, zapewnia stopniową, jednolitą opaleniznę. Produkt możemy stosować codziennie, aż do momentu uzyskania pożądanego odcienia. Następnie dla podtrzymania efektu należy powtarzać aplikację co 2-3 dni.
Mleczko ma lekką, półpłynną konsystencję, bezproblemowo rozprowadza się na skórze. Szybko się wchłania nie pozostawiając lepkiej warstwy. Skóra jest przyjemnie wygładzona oraz nawilżona. Kilka minut po aplikacji bez obaw możemy się ubrać. Działanie samoopalacza widoczne jest kilka godzin po zastosowaniu. Skóra jest opalona/przyciemniona i co najważniejsze ma piękny, złocisty kolor. Nie ma tutaj mowy o sztucznym efekcie czy pomarańczowym kolorze. Produkt nie pozostawia plam oraz smug, schodzi równomiernie. Podczas aplikacji należy pamiętać aby dokładnie rozprowadzić kosmetyk, następnie umyć ręce i unikać kontaktu z wodą przez 3 godziny. Przed nałożeniem samoopalacza warto wykonać peeling całego ciała, zwracając szczególną uwagę na łokcie oraz kolana. Po takim zabiegu opalenizna będzie równomierna i utrzyma się dłużej.
Mleczko ma przyjemny, acz intensywny, orientalno - kwiatowy zapach. Po 2-3 godzinach na skórze wyczuwalna jest woń typowa dla samoopalaczy. Nie jest jednak mocna. W składzie produktu znajdziemy m.in. wyciąg z gardenii tahitańskiej - właściwości rozświetlające, nawilżające, DHA - składnik brązujący (oraz odpowiedzialny za typowy zapach samoopalacza), sok z agawy - właściwości nawilżające, a także olej sezamowy. Samoopalacz znajduje się w plastikowej buteleczce o pojemności 150 ml. Dostępny jest w sklepach Yves Rocher ( stacjonarnie oraz on-line) w cenie 42 zł. Warto polować na promocje, a w sklepie producenta takowych nie brakuje.
Szczerze polecam Wam ten produkt. Jest fajnym rozwiązaniem kiedy chcemy w niedługim czasie dodać naszej skórze złocistego koloru bądź przedłużyć wakacyjną opaleniznę. U mnie w użyciu jest obecnie 3 butelka i z chęcią sięgnę po następna :)
Znacie ten samoopalacz? Lubicie? Stosujecie tego typu produkty? Jakie są Wasze ulubione? Piszcie w komentarzach :)
Labels:
beauty,
ciało,
samoopalacz,
twarz,
Yves Rocher
8.3.14
Mega Objętość od John Frieda
Moje włosy na co dzień są cienkie, oklapnięte i zupełnie bez życia. Z tego powodu przez moje ręce przewinęło się wiele kosmetyków, które miały dodać im objętości. Niestety zawsze kończyło się na obciążeniu. Po wielu poszukiwaniach, znalazłam produkt, który okazał się ideałem.
Blow Dry Lotion Root Booster z serii Luxurious Volume to lekka mgiełka dodająca objętości. Przeznaczona jest do delikatnych i opadających włosów. Zaaplikowana na mokre włosy tuż przy nasadzie sprawia, że po wysuszeniu nabierają objętości, są przy tym lekkie, uniesione oraz jest ich optycznie więcej. Bez problemu poddają się układaniu oraz dalszej stylizacji. Mgiełka ich nie obciąża, przy dużej ilości może delikatnie skleić, jednak nie jest to widoczne, a dodatkowo przedłuża trwałość fryzury.
Do uzyskania lwiej grzywy potrzebujemy jedynie kilku minut oraz suszarkę. Ja po aplikacji suszę włosy z głową w dół, następnie delikatnie je rozczesuję i uwierzcie mi, włosy wyglądają jak po wizycie u fryzjera. Efekt uniesienia i objętości utrzymuje się przez cały dzień. Jedynym minusem jest duża zawartość alkoholu w składzie, który może wysuszać. U mnie nic takiego nie wystąpiło, ale od razu zaznaczę, że nie stosuję sprayu codziennie. Mgiełka znajduje się w plastikowym opakowaniu z atomizerem o pojemności 125 ml. Po otwarciu ważna jest aż przez 36 miesięcy. Podczas aplikacji wyczuwalny jest alkohol, o którym wspomniałam wyżej, jednak szybko się ulatnia i na włosach pozostaje delikatny, przyjemny zapach.
Jeśli Wasze włosy są delikatne i opadające serdecznie polecam Wam ten produkt. Do kupienia jest w drogeriach oraz w sklepach internetowych w cenie ok 40 zł. Warto polować na promocje.
Znacie tą mgiełkę? Czego Wy używacie żeby dodać objętości swoim włosom? Czy wcale nie stosujecie tego typu produktów? Piszcie w komentarzach :)
Blow Dry Lotion Root Booster z serii Luxurious Volume to lekka mgiełka dodająca objętości. Przeznaczona jest do delikatnych i opadających włosów. Zaaplikowana na mokre włosy tuż przy nasadzie sprawia, że po wysuszeniu nabierają objętości, są przy tym lekkie, uniesione oraz jest ich optycznie więcej. Bez problemu poddają się układaniu oraz dalszej stylizacji. Mgiełka ich nie obciąża, przy dużej ilości może delikatnie skleić, jednak nie jest to widoczne, a dodatkowo przedłuża trwałość fryzury.
Do uzyskania lwiej grzywy potrzebujemy jedynie kilku minut oraz suszarkę. Ja po aplikacji suszę włosy z głową w dół, następnie delikatnie je rozczesuję i uwierzcie mi, włosy wyglądają jak po wizycie u fryzjera. Efekt uniesienia i objętości utrzymuje się przez cały dzień. Jedynym minusem jest duża zawartość alkoholu w składzie, który może wysuszać. U mnie nic takiego nie wystąpiło, ale od razu zaznaczę, że nie stosuję sprayu codziennie. Mgiełka znajduje się w plastikowym opakowaniu z atomizerem o pojemności 125 ml. Po otwarciu ważna jest aż przez 36 miesięcy. Podczas aplikacji wyczuwalny jest alkohol, o którym wspomniałam wyżej, jednak szybko się ulatnia i na włosach pozostaje delikatny, przyjemny zapach.
Jeśli Wasze włosy są delikatne i opadające serdecznie polecam Wam ten produkt. Do kupienia jest w drogeriach oraz w sklepach internetowych w cenie ok 40 zł. Warto polować na promocje.
Znacie tą mgiełkę? Czego Wy używacie żeby dodać objętości swoim włosom? Czy wcale nie stosujecie tego typu produktów? Piszcie w komentarzach :)
5.3.14
Phenome - Cooling Eye Puffiness Minimizer
W ofercie Phenome znaleźć możemy wiele produktów do pielęgnacji twarzy, w tym także kremy pod oczy. Ja ze względu na opuchliznę oraz cienie pod oczami zdecydowałam się na zakup Cooling Eye Puffiness Minimizer. Jest to chłodząco-kojący żel do codziennej pielęgnacji skóry pod oczami oraz na powiekach. Pierwsze co mi się spodobało to cudowny skład skomponowany w 99% z surowców naturalnych. Znajdziemy w nim: wody roślinne: aloesową, migdałową i z zielonej herbaty, sok aloesowy, olejek z róży damasceńskiej, ekstrakt z miłorzębu, proteiny z pszenicy i miodu, masło shea, oleje: z oliwek, jojoba, arganowy, ze słodkich migdałów, kwas hialuronowy oraz ekstrakty: z róży francuskiej, passiflory, papai i granatu. Podczas wyboru nie bez znaczenia był również opis, w którym producent obiecuje: nawilżenie i wygładzenie skóry wokół oczu, zredukowanie cieni i opuchlizny oraz efekt "wypoczętego oka".
Byłabym szczęśliwa gdyby choć jedna obietnica została spełniona. Niestety, u mnie ten krem w ogóle się nie sprawdza. Nie nawilża ani nie odżywia mojej niezbyt wymagającej skóry pod oczami. Od kiedy go stosuję zrobiła się przesuszona, jest delikatna oraz widocznych jest więcej zmarszczek. Nie zauważyłam również redukowania opuchlizny ani cieni, a liczyłam na minimalną poprawę. U mojego partnera, który stosował ten krem przez miesiąc również nie zauważyliśmy żadnego efektu. Oboje nie odczuliśmy też chłodzenia mimo, iż jest to produkt chłodzący.
Cooling Eye Puffiness Minimizer kupiłam z myślą o stosowaniu na dzień, jednak jest to raczej niemożliwe, chyba, że nigdzie nie wychodzę lub się nie spieszę. Ma bardzo rzadką konsystencję, która długo się wchłania pozostawiając nieprzyjemną, lepką warstwę. Gdy już się wchłonie lub hmm zaschnie skóra jest nieprzyjemnie napięta. Podczas nakładania makijażu potrafi się rolować. O opakowaniu również nie mogę napisać nic dobrego, no może poza tym, że jest ładne i higieniczne. Dozownik aplikuje zbyt dużą ilość produktu, czasem potrafi się zaciąć albo co najgorsze wystrzelić tam gdzie się tego nie spodziewamy i tym sposobem ostatnio miałam go na całym lustrze :)
W opakowaniu znajduje się 15 ml kosmetyku, za które musimy zapłacić 109 zł. Cena nie jest niska dlatego warto polować na promocje, które pojawiają się często na stronie producenta oraz w sklepach stacjonarnych. Krem po otwarciu ważny jest przez 6 miesięcy i muszę przyznać, że jest bardzo wydajny.
Jak widzicie moja przygoda z bohaterem dzisiejszego posta nie była udana. Jednak nie zrażam się do firmy ponieważ w swojej ofercie mają też kilka świetnych kosmetyków, po które chętnie sięgam.
Znacie może ten krem? Co polecacie do pielęgnacji okolic oczu? Macie swoje ulubione kremy? Piszcie w komentarzach :)
Byłabym szczęśliwa gdyby choć jedna obietnica została spełniona. Niestety, u mnie ten krem w ogóle się nie sprawdza. Nie nawilża ani nie odżywia mojej niezbyt wymagającej skóry pod oczami. Od kiedy go stosuję zrobiła się przesuszona, jest delikatna oraz widocznych jest więcej zmarszczek. Nie zauważyłam również redukowania opuchlizny ani cieni, a liczyłam na minimalną poprawę. U mojego partnera, który stosował ten krem przez miesiąc również nie zauważyliśmy żadnego efektu. Oboje nie odczuliśmy też chłodzenia mimo, iż jest to produkt chłodzący.
Cooling Eye Puffiness Minimizer kupiłam z myślą o stosowaniu na dzień, jednak jest to raczej niemożliwe, chyba, że nigdzie nie wychodzę lub się nie spieszę. Ma bardzo rzadką konsystencję, która długo się wchłania pozostawiając nieprzyjemną, lepką warstwę. Gdy już się wchłonie lub hmm zaschnie skóra jest nieprzyjemnie napięta. Podczas nakładania makijażu potrafi się rolować. O opakowaniu również nie mogę napisać nic dobrego, no może poza tym, że jest ładne i higieniczne. Dozownik aplikuje zbyt dużą ilość produktu, czasem potrafi się zaciąć albo co najgorsze wystrzelić tam gdzie się tego nie spodziewamy i tym sposobem ostatnio miałam go na całym lustrze :)
W opakowaniu znajduje się 15 ml kosmetyku, za które musimy zapłacić 109 zł. Cena nie jest niska dlatego warto polować na promocje, które pojawiają się często na stronie producenta oraz w sklepach stacjonarnych. Krem po otwarciu ważny jest przez 6 miesięcy i muszę przyznać, że jest bardzo wydajny.
Jak widzicie moja przygoda z bohaterem dzisiejszego posta nie była udana. Jednak nie zrażam się do firmy ponieważ w swojej ofercie mają też kilka świetnych kosmetyków, po które chętnie sięgam.
Znacie może ten krem? Co polecacie do pielęgnacji okolic oczu? Macie swoje ulubione kremy? Piszcie w komentarzach :)
Labels:
beauty,
krem pod oczy,
Phenome,
pielęgnacja,
recenzja,
żel pod oczy
2.3.14
Denko + wyrzutki - luty 2014
W lutym udało mi się "zdenkować" kilka kosmetyków, z czego bardzo się cieszę ponieważ mogę je zastąpić nowymi produktami, a tym samym uszczuplić zapasy :) W dzisiejszym poście znalazły się również kosmetyki, które postanowiłam wyrzucić zanim sięgnęły dna. Nie lubię używać czegoś co zupełnie nie sprawdza się na mojej skórze. Zapraszam na mini-recenzje.
Pat&Rub - Maska Regenerująca: nałożona na pół godziny przed myciem świetnie nawilża, odżywia oraz wygładza włosy. Niestety troszkę obciąża. Odkręcane opakowanie pozwala wybrać maskę do dna, a ładny cytrusowy zapach uprzyjemnia stosowanie. Jeszcze na pewno kiedyś ją kupię.
Pat&Rub - Szampon Łagodność, Blask, Wzmocnienie: fajny szampon, jednak po jakimś czasie podrażnił mi skórę głowy, a miał łagodzić. Dobrze myje, przyzwoicie się pieni, niestety mocno plącze włosy i konieczne jest użycie odżywki. Nie obciąża, włosy są miękkie i błyszczące. Wzmocnienia nie zauważyłam.
Pat&Rub - Odżywka Łagodność, Blask, Wzmocnienie: świetna odżywka, prawdopodobnie jeszcze do niej wrócę. Po nałożeniu natychmiast rozplątuje włosy, dobrze nawilża, wygładza, nie obciąża. Ładnie, delikatnie pachnie i jest wydajna.
Pat&Rub - Hipoalergiczny Balsam do Ciała: świetny kosmetyk. Bardzo dobrze nawilża, delikatnie ujędrnia. Ma lekką konsystencje, która szybko się wchłania, nie pozostawiając lepkiej warstwy. Cudownie pachnie (zresztą jak cała seria hipoalergiczna), zapach długo utrzymuje się na skórze.
Pat&Rub - Hipoalergiczny Balsam do Rąk: uwielbiam wszystkie kremy do rąk tej firmy, w tym przypadku nie jest inaczej. Dobrze nawilża, regeneruje, wygładza oraz otula dłonie delikatnym filmem ochronnym. Dzięki lekkiej konsystencji szybko się wchłania. Kupię ponownie na 100%.
Pat&Rub - Hipoalergiczny Żel Myjący : zawiera delikatne składniki myjące. Nie podrażnia, po zastosowaniu skóra jest nawilżona. Ma gęstą, kremową konsystencje, która bardzo dobrze się pieni. Bardzo wydajny produkt w wygodnym opakowaniu.
Tołpa Botanic - Ujędrniający Żel pod Prysznic, Dąb Paragwajski: nie polubiłam się z tym żelem. Drażnił mnie jego zapach, który miał być orzeźwiający, a okazał się słodki i mdlący. Na szczęście, żel jest mało wydajny i szybko się kończy. Ujędrnienia nie zauważyłam. Więcej nie kupię.
Dr.Hauschka - Dezodorant z Szałwii: jest łagodny dla skóry, nie podrażnia oraz nie zatyka porów. Ma przyjemny ziołowy zapach, który nie gryzie się z perfumami. Niestety bardzo słabo chroni przed potem. Więcej nie kupię.
Recepty Babci Agafii - Odżywczy Krem do Rąk i Paznokci z Jonami Srebra: tego kremu nie udało mi się "zdenkować". Lejąca konsystencja kremu szybko się wchłania w ogóle nie nawilżając. Dłonie po użyciu są suche i ściągnięte. Zapach również na minus. Mówię stanowcze nie.
Sylveco - Lekki Krem Nagietkowy: na zakup tego kremu skusiłam się po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii, jednak strasznie się rozczarowałam. Przesusza skórę, nieprzyjemnie napina, a na dodatek zapycha. Kilka razy dawałam mu szansę jednak rezultat zawsze był ten sam. Jedyny plus to higieniczne opakowanie typu airless.
Sylveco - Krem Brzozowo-Nagietkowy z Betuliną: sytuacja taka sama jak wyżej. Zamiast działać na plus, działał na minus. Ponad pół opakowania (już mniej higienicznego) ląduje w koszu.
Nuxe - Delikatnie Oczyszczająca Maseczka-Krem dla Wrażliwej Skóry: delikatnie oczyszcza, po zastosowaniu skóra jest wygładzona, matowa, a pory zwężone. Nie wysusza oraz nie podrażnia. Bardzo ładnie pachnie, opakowanie może nie jest zbyt higieniczne, ale pozwala wydobyć produkt do samego końca. Kupię kiedyś ponownie.
Znacie produkty z mojego denka? Lubicie?
Pat&Rub - Maska Regenerująca: nałożona na pół godziny przed myciem świetnie nawilża, odżywia oraz wygładza włosy. Niestety troszkę obciąża. Odkręcane opakowanie pozwala wybrać maskę do dna, a ładny cytrusowy zapach uprzyjemnia stosowanie. Jeszcze na pewno kiedyś ją kupię.
Pat&Rub - Szampon Łagodność, Blask, Wzmocnienie: fajny szampon, jednak po jakimś czasie podrażnił mi skórę głowy, a miał łagodzić. Dobrze myje, przyzwoicie się pieni, niestety mocno plącze włosy i konieczne jest użycie odżywki. Nie obciąża, włosy są miękkie i błyszczące. Wzmocnienia nie zauważyłam.
Pat&Rub - Odżywka Łagodność, Blask, Wzmocnienie: świetna odżywka, prawdopodobnie jeszcze do niej wrócę. Po nałożeniu natychmiast rozplątuje włosy, dobrze nawilża, wygładza, nie obciąża. Ładnie, delikatnie pachnie i jest wydajna.
Pat&Rub - Hipoalergiczny Balsam do Ciała: świetny kosmetyk. Bardzo dobrze nawilża, delikatnie ujędrnia. Ma lekką konsystencje, która szybko się wchłania, nie pozostawiając lepkiej warstwy. Cudownie pachnie (zresztą jak cała seria hipoalergiczna), zapach długo utrzymuje się na skórze.
Pat&Rub - Hipoalergiczny Balsam do Rąk: uwielbiam wszystkie kremy do rąk tej firmy, w tym przypadku nie jest inaczej. Dobrze nawilża, regeneruje, wygładza oraz otula dłonie delikatnym filmem ochronnym. Dzięki lekkiej konsystencji szybko się wchłania. Kupię ponownie na 100%.
Pat&Rub - Hipoalergiczny Żel Myjący : zawiera delikatne składniki myjące. Nie podrażnia, po zastosowaniu skóra jest nawilżona. Ma gęstą, kremową konsystencje, która bardzo dobrze się pieni. Bardzo wydajny produkt w wygodnym opakowaniu.
Tołpa Botanic - Ujędrniający Żel pod Prysznic, Dąb Paragwajski: nie polubiłam się z tym żelem. Drażnił mnie jego zapach, który miał być orzeźwiający, a okazał się słodki i mdlący. Na szczęście, żel jest mało wydajny i szybko się kończy. Ujędrnienia nie zauważyłam. Więcej nie kupię.
Dr.Hauschka - Dezodorant z Szałwii: jest łagodny dla skóry, nie podrażnia oraz nie zatyka porów. Ma przyjemny ziołowy zapach, który nie gryzie się z perfumami. Niestety bardzo słabo chroni przed potem. Więcej nie kupię.
Recepty Babci Agafii - Odżywczy Krem do Rąk i Paznokci z Jonami Srebra: tego kremu nie udało mi się "zdenkować". Lejąca konsystencja kremu szybko się wchłania w ogóle nie nawilżając. Dłonie po użyciu są suche i ściągnięte. Zapach również na minus. Mówię stanowcze nie.
Sylveco - Lekki Krem Nagietkowy: na zakup tego kremu skusiłam się po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii, jednak strasznie się rozczarowałam. Przesusza skórę, nieprzyjemnie napina, a na dodatek zapycha. Kilka razy dawałam mu szansę jednak rezultat zawsze był ten sam. Jedyny plus to higieniczne opakowanie typu airless.
Sylveco - Krem Brzozowo-Nagietkowy z Betuliną: sytuacja taka sama jak wyżej. Zamiast działać na plus, działał na minus. Ponad pół opakowania (już mniej higienicznego) ląduje w koszu.
Nuxe - Delikatnie Oczyszczająca Maseczka-Krem dla Wrażliwej Skóry: delikatnie oczyszcza, po zastosowaniu skóra jest wygładzona, matowa, a pory zwężone. Nie wysusza oraz nie podrażnia. Bardzo ładnie pachnie, opakowanie może nie jest zbyt higieniczne, ale pozwala wydobyć produkt do samego końca. Kupię kiedyś ponownie.
Znacie produkty z mojego denka? Lubicie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)