30.6.15

Instagram Mix - czerwiec 2015

1. Domowa najlepsza 2. Essie - Forever Yummy 3. Letnie nowości 4. Lanzarote - tęskno
5. Marchewkowe - najlepsze! 6. Sunny day 7. Rimmel - Glaston Berry >klik< 8. OOTD
9. Sunday Essentials 10. Moje uzależnienie 11. Mleko sojowe, musli, banan, goji - pycha! 12. Leniwy poranek 
 13. Codzienna porcja szczęścia 14. F A N T A S T Y C Z N Y 15. Domowa granola, najlepiej 16. Były testy pomadki
 17. I do piekarnika 18. Trudne wybory 19. Na jednym się nie skończyło 20. Świeci
21. BLIK - nowe love 22. Prezenty, prezenty 23. Pizza na okrągło 24. Owsianka - zawsze!
 25. Najłatwiejsze ciasto w świecie w przygotowaniu 26. Obiad prawie gotowy 27. Omnomnom 28. Na ciasto i na kompot
29. Rose obsession 30. Taki wieczór 31. Klasycznie 32. No hej 
33. Najulubieńsze 34. Dinner Time 35. Poćwiczone 36. Kilka nowości.

Więcej znajdziecie tutaj >klik<, zapraszam ;)

28.6.15

Nowości - Czerwiec 2015

Dzisiaj post lekki i przyjemny czyli, jak już wskazuje tytuł, przegląd nowości ;) Gdyby nie to,  że musiałam zebrać wszystkie kosmetyki do zdjęć nawet nie wiedziałabym, że w czerwcu przybyło mi ich tak dużo! Na szczęście część z nich to prezenty, część to uzupełnienie braków, ale są też zachcianki, tylko ciii. Ja wybieram się na zakupowy odwyk, a Was zapraszam na krótką prezentację :)

Sama nie wiem od czego zacząć, ale może zacznę od zakupów poczynionych w Norwegii. Skuszona promocjami w sklepie internetowym Blush.no kupiłam głęboką odżywiającą maskę Bumble&Bumble - Mending Masque, odżywkę zwiększająca objętość Thickening Conditioner tej samej marki oraz pastę Marvis - Whitening Mint, która jest naprawdę świetna i już wiem, że zagości u mnie na stałe. Na Blivakker.no zamówiłam dwa produkty marki marki REN czyli ulubiony ostatnio tonik - Clarifying Toner oraz peeling solny Guerande Salt Exfoliating Body Balm. Po pierwszych testach muszę przyznać, że jest cudowny! W kolejnym norweskim sklepie, Vita.no, skusiłam się na różany duet marki Korres - Japanese Rose Shower Gel i Japanese Rose Body Milk, oba produkty były akurat objęte promocją -50%, a ja miałam na nie ochotę od dawna więc same chyba rozumiecie, przy okazji do koszyka wrzuciłam micel Micellar Cleansing Water - Garnier. Miałam go już kiedyś i nawet się polubiliśmy więc z przyjemnością do niego wróciłam, tym bardziej, że ma dużą pojemność, jest wydajny i tani. Ostatnie norweskie zakupy pochodzą z Eleven.no i mamy tutaj moje ukochane mydła w płynie Pure Castile SoapDr. Bronner's, jeden z moich ulubionych błyszczyków Butter Gloss - NYX (pełna recenzja >klik<) w kolorze Peach Cobbler, dobrze zapowiadający się krem CC/Color Correcting Cream - Lumene oraz dwa produkty marki Rimmel czyli lakier 60 Seconds Super Shine by Rita Ora w kolorze Glaston Berry, o którym pisałam już tutaj >klik< i pomadkę Moisture Renew w kolorze In Love with Ginger.





Zestaw miniaturek Body&Volume Try Me Kit - Philip Kingsley oraz maseczka Antipodes - Aura Manuka Honey Mask, swoją drogą genialna!, to zakupy z Lookfantastic.com. Natomiast pozostałe kosmetyki to już nowości, które przyjechały do mnie z Polski. Samoopalający Balsam do Ciała marki Pat&Rub wgrałam już jakiś czas temu w rozdaniu u Marty z bloga Kosmetykove Love. Masło do ciała Chocolate Bronzing Body Butter - Organique oraz CC Cream - Chanel to prezenty od mamy, a puder Les Beiges, również Chanel, w kolorze Mariniere 01 to prezent od taty. Matową pomadkę NYX - Soft Matte Lip Cream w kolorze Ibiza, cudo!, sprezentowałam sobie sama. Kupiłam ją na stronie Douglasa, akurat robiłam tam zakupy dla mamy, pomadka była przeceniona i tak jakoś wpadła do wirtualnego koszyka ;) Ostatnie nowości, które zasiliły moje kosmetyczne zbiory to dwa kremy marki Fridge by yDe - magiczny ff.1 fabulous face oraz delikatny i lekki 1.0 silky mist. Co tu dużo mówić, stosuję je od kilku dni, ale już zdążyły podbić moje serce, a także moją skórę. Są genialne i nie omieszkam napisać o nich więcej także spodziewajcie się obszernych recenzji ;)



I to już wszystkie czerwcowe nowości. A co ostatnio zasiliło Wasze kosmetyczne zbiory? Dajcie znać ;)

25.6.15

Sylveco - Oczyszczający Peeling do Twarzy

Złuszczanie martwego naskórka, szczególnie na twarzy, to dla mnie podstawa więc peelingi to takie moje must have i zawsze jakiś gości na mojej łazienkowej półce. Przerobiłam już wiele kosmetyków tego typu,  i jak to zwykle bywa, trafiały mi się peelingi gorsze, lepsze, dobre, ale i też takie naprawdę fajne i dzisiaj właśnie o takim fajnym peelingu Wam napiszę.




Oczyszczający Peeling do Twarzy marki Sylveco przeznaczony jest głównie do oczyszczania skóry ze skłonnością do przetłuszczania i z rozszerzonymi porami czyli idealnie wpisuje się w moje potrzeby. Konsystencję ma kremową i na pierwszy rzut oka wygląda bardzo niepozornie, ale po aplikacji na skórę wszystko staje się jasne. Zawarte w peelingu drobinki korundu są bardzo drobne, nie rozpuszczają się pod wpływem wody i naprawdę mocno masują skórę, ale w żadnym wypadku jej nie podrażniają! Bardzo skutecznie rozprawiają się z martwym naskórkiem, złuszczają go, ukazując naszym oczom oczyszczoną, rozjaśnioną, gładką i piękniejszą skórę, a wszystko to zaledwie w 2 minuty, choć zdradzę Wam, że warto przytrzymać ten peeling nieco dłużej. Zadziała wtedy również jako maska i pozwoli skórze nasycić się substancjami aktywnymi. A o jakich substancjach mowa? M.in. o skrzypie polnym, który normalizuje pracę gruczołów łojowych, łagodzi podrażnienia i regeneruje, olejku z drzewa herbacianego, który przede wszystkim działa antybakteryjnie, a także o olejku winogronowym, który nawilża, regeneruje i opóźnia procesy starzenia. 


Muszę też wspomnieć, że skład jest tu naturalny, a sam kosmetyk jest hypoalergiczny i bardzo łagodny dla skóry, nie podrażnia ani nie wywołuje alergii. Skóra po jego użyciu nie jest ściągnięta czy przesuszona, a przy regularnym stosowaniu poprawia się jej stan . Pory są oczyszczone, a co za tym idzie zmniejszone, cera jest pełna blasku, przebarwienia są rozjaśnione, a wydzielanie sebum uregulowane. Zapach natomiast jest, jak to w kosmetykach Sylveco, ziołowy, ale bardzo delikatny i na pewno nie uprzykrza stosowania. W opakowaniu znajduje się 75 ml za które zapłacić musimy ok. 20 zł. Uważam, że to rozsądna cena tym bardziej, że peeling jest bardzo wydajny, skuteczny, w 100% naturalny, a do tego wytwarzany w Polsce. Ja jestem na tak i na pewno do niego jeszcze wrócę.





Jak często złuszczacie naskórek? Wolicie peelingi mechaniczne czy enzymatyczne? Macie swój ulubiony peeling? Koniecznie podzielcie się swoimi typami ;)

23.6.15

Szczotki do Ciała - The Body Shop/Aromatherapy Associates/Fridge by yDe

Kilka miesięcy temu na blogu pojawił się post o szczotkowaniu ciała na sucho. Pisałam wtedy o co w tym chodzi i jakie korzyści z tego płyną, dzisiaj nie będę się na ten temat rozpisywała więc jeśli jesteście ciekawe jak to wszystko wygląda i co możecie zyskać, a możecie naprawdę wiele!, to odsyłam tutaj >klik<, teraz natomiast zapraszam na szybki przegląd szczotek, które aktualnie posiadam. Być może komuś przyda się ta wiedza i pomoże w wyborze pierwszej szczotki bądź pomoże odnaleźć tą idealną ;)






Zacznę od szczotki od której zaczęła się moja przygoda. A mowa tu o szczotce marki The Body Shop (ok. 40 zł). Wykonana jest z drewna, nie mam pojęci jakiego, ale jest trwałe i mimo upływu ok. dwóch lat od daty zakupu wciąż wygląda tak samo. Trzonek/uchwyt jest poręczny, dobrze leży w dłoni, nie ślizga się i jeszcze nie zdarzyło mi się żeby podczas masażu szczotka wypadła mi z rąk. Włosie jest tu syntetyczne, trwałe, nie odkształca się, nie wypada, ale też jest twarde i szorstkie przez co drapie skórę, szczególnie przy pierwszych masażach. Nie jest to miłe doświadczenie dlatego też jeśli macie bardzo wrażliwą skórę to nawet o niej nie myślcie bo tylko zniechęcicie się do szczotkowania na sucho, a nie o to przecież chodzi. Natomiast jeśli Wasza skóra jest "gruba", nie jest wrażliwa i potrzebuje porządnego złuszczenia martwego naskórka i wygładzenia wtedy można się nią zainteresować.


Kolejna szczotka to szczotka marki Aromatherapy Associates (115 zł). Również wykonana jest z drewna jak ta z TBS, tyle że kształt ma owalny, a przymocowany pasek trzyma dłoń przez co mamy pewność, że szczotka nam nie wypadnie, a także podczas masażu nie będzie się przesuwała czy majtała ;). Włosie ma krótkie, wykonane z naturalnej szczeciny pochodzące z włókna agawy sizalowej, brzmi ciekawie, ale niestety jest tak sztywne i twarde, że niemożliwe jest aby używać tej szczotki na sucho, na mokro ani w żaden inny sposób, sprawdzi się ewentualnie do czyszczenia podłóg zamiast szczotki ryżowej. No chyba, że Wasza skóra jest naprawdę odporna bo inaczej nie obejdzie się bez zadrapań, podrażnienia itp. Także jak się już domyślacie nie polecam jej nikomu, a wręcz odradzam ;) A tak ładnie wygląda, ehhh.


Na koniec mój faworyt czyli "Ostra Szczotka" marki Fridge by yDe (55 zł), ale mimo słowa ostra w opisie tak naprawdę jest najdelikatniejsza z całej trójki. Wykonana jest z końskiego włosia, równo przyciętego i przede wszystkim delikatnego dla skóry. Nie drapie, nie podrażnia, a masaż na sucho z jej udziałem to czysta przyjemność. Mimo iż drewno jest tu lakierowane szczotka nie ślizga się, a w głębienia po bokach sprawiają, że bardzo wygodnie leży w dłoni. Mam ją co prawda krótko bo od miesiąca, ale używam jej codziennie i póki co nie odnotowałam żadnych zmian w jej wyglądzie, włosie nie odkształaca się, nie wypada, a szczotka wygląda jak nowa. Nie mam jej nic do zarzucenia i uważam, że jest idealna. Jeśli zaczynacie przygodę ze szczotkowaniem lub też szukacie dobrej szczotki, która jest trwała, dobrze wykonana i nie drapie czy też nie podrażnia skóry, a dodatkowo umila te kilka minut podczas masażu na sucho to warto się jej przyjrzeć. Ja jak najbardziej polecam.


Szczotkujecie się na sucho? Znacie którąś z tych szczotek? Jakiej szczotki Wy używacie? Dajcie znać ;)

18.6.15

Rimmel - 60 Seconds Super Shine by Rita Ora/ 300 Glaston-Berry

Jako fanka Essie rzadko kupuję lakiery innych marek jednak ostatnio zachciało mi się nowości, skusiłam się na lakier marki Rimmel - 60 Seconds Super Shine by Rita Ora i muszę przyznać, że jest moc! I nie mówię tu tylko o kolorze, ale musicie przyznać, że kolor jest świetny, hmm?


Glaston Berry to soczysta i energetyzująca pomidorowa czerwień z domieszką pomarańczy. Kolor niby zwyczajny i oczywisty, ale uwierzcie mi, że nie. W zależności od światła przybiera różne odcienie, raz jest stonowany by za chwilę stać się neonowy (zdjęcia niestety tego nie oddają więc koniecznie sprawdźcie go w sklepie!). Przepięknie prezentuje się na paznokciach, dodaje energii i ożywia każdą, nawet najzwyklejszą stylizacje. To taki kolor, który genialnie prezentuje się już wtedy gdy nasza skóra jest jeszcze blada, ale myślę, że dopiero przy opalonej pokaże swoje prawdziwe ja i rozkwitnie. Nie muszę chyba mówić, że rewelacyjnie będzie prezentował się także na paznokciach u stóp bo to oczywiste, prawda? :)


Manicure z tym lakierem to czysta przyjemność, a cały proces trwa dosłownie chwilę. Szeroki pędzelek, który jest naprawdę idealny!, doskonale dopasowuje się do płytki, równomiernie pokrywa ją lakierem i zdecydowanie ułatwia malowanie. Konsystencja jest również na plus, nie za rzadka ani nie za gęsta. Lakier nie wylewa się na skórki, nie smuży, nie bąbelkuje i ładnie kryje już po pierwszej warstwie. Ja standardowo nakładam dwie, a następnie całość pokrywam topem Insta Dri - Sally Hansen. Końcowy efekt jest doskonały, lakier szybko wysycha i bez uszczerbku trzyma się do 3 dni po czym delikatnie zaczyna się ścierać. Myślę, że jak na tą cenę, którą trzeba za niego zapłacić jakość jest jak najbardziej na TAK.

Ja jestem zakochana i mam ochotę na więcej. A Wy co powiecie? Znacie, lubicie, a może macie ochotę poznać? Jaki kolor króluje ostatnio na Waszych paznokciach? Dajcie znać ;)

15.6.15

Seboradin Niger - Szampon/Balsam/Lotion - moi wybawcy

Wypadające i szybko przetłuszczające się włosy, podrażniona i swędząca skóra głowy. Znacie to? Ja niestety bardzo dobrze i to odkąd tylko pamiętam. Stosowałam już wiele kosmetyków, i droższych, i tańszych, ale tak naprawdę dopiero to trio pomogło mi rozwiązać te wszystkie trzy problemy. Może nie całkowicie, ale w znacznym stopniu.
Kosmetyki te poznałam już wcześniej, ponad rok temu, nawet wspominałam o nich na blogu o tutaj >klik<, na koniec kuracji miałam napisać pełną recenzję, ale wszystko zużyłam, butelki wyrzuciłam i recenzja się nie pojawiła. Tym razem jednak nie odpuszczę bo naprawdę jest o czym pisać więc jeśli jesteście zainteresowane to zapraszam do dalszego czytania ;)

Seboradin Niger to seria kosmetyków przeznaczona do włosów przetłuszczających się, a także osłabionych lub wypadających. Producent kieruje ją także do osób, które zmagają się z łuszczycą, łupieżem czy też ŁZS czyli łojotokowym zapaleniem skóry głowy. W skład serii wchodzą cztery produkty: szampon i balsam jako kosmetyki podstawowe oraz lotion i ampułki, jako kuracja dodatkowa, wspomagająca. Ja posiadam tylko 3 z nich czyli szampon, balsam oraz lotion.



Szampon ma gęstą, żelową konsystencję, nie ucieka przez palce, bez problemu rozprowadza się na włosach oraz skórze głowy i świetnie pieni. Delikatnie, a zarazem skutecznie oczyszcza więc jedno mycie jest już wystarczające, nawet przy tłustych włosach , chyba, że zostały zastosowane produkty do stylizacji wtedy lepiej tą czynność powtórzyć. W składzie kosmetyku znajdziemy m.in. bogaty w związki siarki wyciąg z czarnej rzodkwi, witaminy oraz mikroelementy, a także naturalne ekstrakty: skrzyp, pokrzywę, szałwię, kasztanowiec, podbiał, rozmaryn, miętę i rumianek. Składniki te zapobiegają przetłuszczaniu włosów, regulują pracę gruczołów łojowych oraz dostarczają niezbędnych składników odżywczych. Wygląda to całkiem nieźle, prawda? Niestety nie jest do końca tak kolorowo ponieważ na drugim miejscu znajdziemy jeszcze SLS, ale w tym przypadku ten drażniący składnik nie wyrządza w ogóle krzywdy. Po zastosowaniu szamponu włosy są lekkie, puszyste, odbite od nasady, błyszczące i pełne objętości.



Balsam to taki gęsty budyń w kolorze pudrowego różu. Nie sprawia problemów podczas aplikacji, nie spływa z włosów, a chwilę po nałożeniu możemy odczuć jak zmiękcza i rozplątuje kosmyki, które wcześniej splątał szampon. Ja nakładam go zawsze od ucha w dół, ale można stosować go, a nawet trzeba, na skórę głowy. Wystarczy od 3 do 5 minut aby włosy były nawilżone, odżywione, wygładzone, miękkie i błyszczące, a wszystko to bez obciążenia czy ulizania. A co znajdziemy w składzie balsamu? Głównie ekstrakt z czarnej rzodkwi, który stymuluje włosy do wzrostu, wyciąg z tataraku, który poprawia ukrwienie skóry głowy i wzmacnia cebulki włosów, a także ziele dziurawca, które reguluje pracę gruczołów łojowych.



Lotion znajduje się w butelce z atomizerem, który działa bardzo sprawnie i dobrze rozpyla kosmetyk. Przeznaczony jest do codziennego stosowania niezależnie od częstotliwości mycia włosów. Wystarczy nanieść go na skórę głowy i włosy (przy nasadzie), delikatnie wmasować, ułożyć fryzurę i już. Kosmetyk bardzo szybko się wchłania, nie przetłuszcza ani nie obciąża włosów, a nawet jakby dodaje im trochę objętości i unosi je u nasady. W składzie zawiera: wyciąg z czarnej rzodkwi, bogaty w witaminy oraz związki siarki, wzmacnia on włosy, stymuluje je do wzrostu, a także zapobiega ich wypadaniu, olejek z drzewa herbacianego, który działa łagodząco na podrażnienia skóry głowy, dziurawiec, który regeneruje włosy i reguluje pracę gruczołów łojowych, a także tatarak, który poprawia ukrwienie skóry głowy i powstrzymuje wypadanie włosów oraz tymol mający działanie antybakteryjnie. Jest i alkohol, który nie tylko widnieje na etykiecie, ale jest też mocno wyczuwalny zaraz po rozpyleniu kosmetyku. Na szczęście ten nieprzyjemny zapach szybko wietrzeje, a sam alkohol nie wpływa drażniąco na skórę głowy.


Wszystkie trzy kosmetyki pachną bardzo podobnie, ziołowo, dość intensywnie, szczególnie balsam i lotion, na początku troszkę drażniąco, ale można się przyzwyczaić, a bynajmniej ja się przyzwyczaiłam i teraz bardzo lubię ten zapach ;) To co jeszcze łączy te produkty to opakowania, proste bezbarwne buteleczki wykonane z plastiku, a także pojemność, każdy kosmetyk ma po 200 ml, wydaje się mało, ale zarówno szampon, balsam jak i lotion cechuje spora wydajność.
Trudno mi się odnieść do tego jak działa każdy poszczególny kosmetyk, natomiast stosowane razem, regularnie, przynoszą oczekiwane rezultaty. Skóra głowy, mimo zawartości SLS w szamponie i alkoholu w lotionie, jest ukojona, w końcu mnie nie swędzi ani nie jest ściągnięta, natomiast włosy znacznie wolniej się przetłuszczają, nie są oklapnięte tylko lekkie, puszyste, odbite od nasady, błyszczące, gładkie oraz miękkie. Co tu dużo mówić, wyglądają naprawdę dobrze, a także zdrowo. I tak jak wcześniej musiałam myć je codziennie co było bardzo uporczywe, tak teraz myję je co drugi dzień. Fakt, na drugi dzień nie wyglądają tak świeżo jak w pierwszy, a szczególnie pod wieczór, ale wyglądają naprawdę dobrze, a o smętnych stronkach już całkowicie zapomniałam. Nawet mój M. zauważył różnicę w ich wyglądzie, a to już coś chyba znaczy :) Jeśli chodzi o wypadanie to tutaj również jest poprawa. Włosy się wzmocniły, nie lecą mi tak jak wcześniej przy każdej możliwej okazji, jest ich mniej na szczotce czy też w brodziku po kąpieli. Ja jestem zadowolona i wiem, że to trio będzie gościło u mnie prawdopodobnie już zawsze.


Nie mogę obiecać, że i u Was kosmetyki te spiszą się równie dobrze, ale jeśli borykacie sią z podobnymi problemami jak moje (wypadanie, podrażniony skalp i szybkie przetłuszczanie) czy też z łuszczycą, łupieżem lub ŁZS to myślę, że warto zaryzykować i je wypróbować, a nuż Wam pomogą ;)

A może znacie te kosmetyki? Macie o nich takie samo zdanie czy zupełnie inne? Borykacie się z podobnymi problemami? Co Wam pomaga, a może wiąż szukacie złotego środka? Dajcie znać w komentarzach :)

11.6.15

Denko w Mini Recenzjach

W ostatnim czasie udało mi się zużyć kilka kosmetyków, o większości z nich nie pisałam w ogóle na blogu dlatego zebrałam puste opakowania i wszystko krótko opisałam. Zapraszam do czytania ;)


The Body Shop, Brazil Nut Body Butter - genialnie nawilża, odżywia, regeneruje, niweluje szorstkość i wygładza, a do tego jest wydajne i przepięknie, otulająco pachnie. Jestem na TAK i kupię ponownie.

Pat&Rub, Balsam do Rąk, Rozgrzewający - lubię Patkowe balsamy, zmieniam tylko wersje zapachowe w zależności od nastroju czy pory roku. Tutaj zapach jest korzenny i mi akurat nie przypadł do gustu. Działanie oczywiście jest świetne. Balsam szybko się wchłania i rewelacyjnie pielęgnuje skórę dłoni. Obecnie używam wersji Orzeźwiającej, na okres wiosenno-letni idealna :)

Phenome, Warming Hand Therapy - nie rozgrzewał jak nazwa wskazuje, ale jego działanie określam na plus. Lekki, szybko się wchłania, nawilża, odżywia, wygładza i pięknie pachnie. Mimo małej pojemności jest naprawdę wydajny. Kupię ponownie.

Aesop, Geranium Leaf Body Balm - lekki, szybko się wchłania i naprawdę świetnie pielęgnuje. Zmiękcza, wygładza i rewelacyjnie nawilża. Zapach ma roślinny, bardzo przyjemny i idealny na lato. Być może jeszcze kupię.

Aesop, A Rose By Any Other Name Body Cleanser - sam żel jest naprawdę świetny, delikatny, nie podrażnia, nie wysusza skóry, a nawet trochę nawilża, dobrze oczyszcza i jest bardzo wydajny. Niestety rozczarował mnie zapach. Spodziewałam się różanego aromatu, a tego nie dostałam. Raczej już nie wrócę.

Phenome, In-A-Minute Manicure Scrub - gęsty, cukrowy peeling do dłoni o przyjemnym zapachu i ogromnej wydajności, a także świetnym działaniu. Rewelacyjnie rozprawia się z martwym naskórkiem, niweluje szorstkość, pobudza skórę dłoni do odnowy, rozjaśnia ją oraz odżywia. Bardzo lubię i kupię ponownie.


Dove, Antyperspirant, Natural Touch Dead Sea Minerals - mój zdecydowany ulubieniec. Pielęgnuje skórę pod pachami, bardzo skutecznie chroni przed przykrym zapachem i mokrymi plamami, a także delikatnie i nienachalnie pachnie. Kupię na pewno.

Aromatherapy Associates, Moisturising Lip Balm - liczyłam, że przebije mojego ulubieńca z Nuxe, ale nawet nie dorasta mu do pięt. Słabo nawilża, brzydko pachnie i ma twardą, zbitą konsystencję, która utrudnia stosowanie. Nie wrócę ponownie.

The Body Shop, Banana Shampoo - bardzo się polubiliśmy. Dobrze oczyszcza, a przy tym jest łagodny i nie podrażnia skóry głowy. Włosy po jego zastosowaniu są lekkie, odbite od nasady, gładkie i błyszczące. Dodatkowy plus za świetny, bananowy zapach. Na pewno jeszcze się spotkamy. Pełna recenzja tutaj >klik<.

Rituals, Fine Liquid Hand Wash, Infinity - ta wersja zapachowa nie przypadła mi do gustu, ale samo mydło bardzo lubię. Jest mega wydajne, dobrze oczyszcza i nie wysusza skóry dłoni. Obecnie w użyciu mam wersję Serenity, która pachnie obłędnie. Oczywiście kupię ją ponownie i to nie raz.

Aesop, Rejuvenate Intensive Body Balm - rewelacyjny balsam o przepięknym zapachu. Szybko się wchłania, pozostawia skórę niesamowicie gładką, miękką i rewelacyjnie nawilżoną na bardzo długie godziny. Trochę więcej przeczytacie o nim tutaj >klik<.

The Body Shop, Shea Hand Cream - pięknie pachnie, jest lekki, szybko się wchłania i przyzwoicie nawilża. Idealny do torebki. Prawdopodobnie jeszcze kupię.


The Body Shop, Hemp Hand Protector - zdecydowanie ulubiony krem do rąk. Ze względu na tłustą konsystencję stosuję go wyłącznie na noc, a rano skóra jest odżywiona, zregenerowana, miękka i gładka. Zapach ma nieprzyjemny, ale ja już tak się do niego przyzwyczaiłam, że nawet go nie wyczuwam. Kolejne tubka już w użyciu.

Aesop, Geranium Leaf Body Cleanser - spisuje się tak samo jak żel opisany wcześniej, tyle, że ma inny zapach. Delikatny, nienachalny, roślinny z nutką geranium. Ciekawy, ale bez szału. Raczej nie wrócę już do niego.

Aesop, Geranium Leaf Body Scrub - łagodny, a jednocześnie bardzo skuteczny. Genialnie złuszcza martwy naskórek pozostawiając skórę idealnie gładką, napiętą, pobudzoną do odnowy i przygotowaną na przyjęcie kolejnych produktów pielęgnacyjnych. Chciałabym jeszcze wrócić, ale zniechęca mnie cena. Pełna recenzja >klik<.

Phenome, Calming Blemish Cleanser - łagodny, nie podrażnia, nie wysusza, delikatnie, ale skutecznie oczyszcza pozostawiając skórę gładką, miękką i odświeżoną. Idealny do stosowania o poranku ze względu na przyjemny, pobudzający zapach. Więcej przeczytacie tutaj >klik<.


Pat&Rub, Maska do Włosów Tłustych - glinkowa maska, która ma ograniczać przetłuszczanie, ale tego nie robi, a przynajmniej u mnie. Niemniej jednak całkiem dobrze oczyszcza, a włosy po jej zastosowaniu są lekkie, puszyste i odbite od nasady. Na jej niekorzyść przemawia mała wydajność i trochę wysoka. Więcej nie kupię. Więcej tutaj >klik<.

Phenome, Luminous Apple Cream - aksamitny krem o lekkiej konsystencji, szybko się wchłania, nie powoduje przetłuszczania skóry, dobrze nawilża, wygładza, stanowi idealną bazę pod makijaż, a także przepięknie, jabłkowo pachnie i jest mega wydajny. Prawdopodobnie jeszcze wrócę. Pełna recenzja >klik<.

The Body Shop, Hemp Foot Protector - spodziewałam się fajerwerków, a tu klops. Krem ma treściwą konsystencję, całkiem szybko się wchłania, trochę nawilża, trochę wygładza, ale bez szału, a efekt jest krótkotrwały. Więcej nie kupię.

Biovax, Intensywnie Regenerująca Maseczka do włosów słabych ze skłonnością do wypadania - tą maskę kupuję już od lat i cały czas lubię tak samo. Tania, wydajna, ładnie pachnie, nawilża, wygładza, nie obciąża, a przy regularnym stosowaniu ogranicza wypadanie włosów. Na pewno jeszcze kupię.


Znacie te kosmetyki? Który Was zainteresował? Jak tam Wasze zużycia, do przodu? :)

9.6.15

Pat&Rub - Relaksujący Olejek do Ciała

Olejki zawładnęły moją pielęgnacją i tak jak kiedyś sięgałam po nie od wielkiego dzwonu, tak teraz stosuję je równie często co balsamy czy masła do ciała. Szczególnie upodobałam sobie te marki Evree, o jednym pisałam nawet na blogu, o tutaj >klik<, a także te od Pat&Rub, które goszczą u mnie non stop i nie mam zamiaru tego zmieniać.


Obecnie w posiadaniu mam Relaksujący Olejek do Ciała i to o nim będzie dziś mowa. Muszę jednak wspomnieć, że pozostałe wersje dostępne w ofercie Pat&amp;Rub mają identyczne działanie, a różnią się jedynie zapachami i myślę, że każdy znajdzie pośród nich zapach odpowiedni dla siebie. Wracając do bohatera dzisiejszego posta, jest on w 100% naturalny, a w jego składzie znajdziemy mnóstwo dobroczynnych składników, a mianowicie: oliwę z oliwek, która wygładza i koi, olej kokosowy, który nawilża i wygładza, olej winogronowy, który poprawia napięcie skóry, łagodzi i działa antyoksydacyjnie, olej sezamowy - rozgrzewa, oczyszcza, nawilża, olej babassu - uelastycznia, nawilża, a także jest naturalnym filtrem UV, olejek z trawy cytrynowej - relaksuje umysł, poprawia wygląd skóry: wygładza i oczyszcza, a naturalna witamina E - wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża.


Świetny skład przekłada się tutaj także na świetne działanie. Olejek wzmacnia naturalna barierę hydrolipidową, regeneruje, a także pomaga utrzymać odpowiednie nawilżenie. Po jego użyciu znika uczucie napięcia, ściągnięcia, skóra jest gładka, miękka, elastyczna, a także odżywiona i tak przez cały dzień jeśli stosujemy kosmetyk sporadycznie. Natomiast jeśli używamy go regularnie efekt ten utrzymuje się znacznie dłużej i jest wyczuwalny nawet po kąpieli. A to oznacza tylko, że olejek nie działa doraźnie tylko długofalowo.


Konsystencja jak to w olejkach, jest oleista, ale nie jest ciężka. Dobrze rozprowadza się po skórze i całkiem dobrze wchłania jednak nie całkowicie. Na skórze pozostawia delikatny film ochronny, ale nie jest on dokuczający czy lepki, po prostu jest wyczuwalny. Zapach jak już sama nazwa wskazuje jest naprawdę relaksujący. Mamy tutaj połączenie kokosa z trawą cytrynową, zresztą bardzo udane. Delikatnie słodkie i rozpieszczające zmysły. Wiem, że dla niektórych ten aromat jest drażniący, ale ja go bardzo lubię.


Olejek można stosować na kilka sposobów: na suchą skórę, na mokrą od razu po kąpieli czy też do masażu ciała. Ja preferuje tą drugą opcję. Rozprowadzam olejek na wilgotnej, rozgrzanej skórze, wystarczy zaledwie kilka pompek przez co jest też super wydajny, wykonuję krótki, delikatny masaż kierując się od stóp do góry w kierunku serca, następnie osuszam się delikatnie ręcznikiem i gotowe. Wszystko trwa zaledwie chwilę, zużywam mało kosmetyku i mogę cieszyć się gładką, nawilżoną i pięknie pachnącą skórą. Zapomniałabym wspomnieć o opakowaniu. Olejek znajduje się w szklanej buteleczce z pompką i jest to naprawdę dobre rozwiązanie. Butelka wykonana jest z matowego szkła, nie ślizga się i nie wypada z dłoni, a pompka działa bardzo sprawnie i dozuje odpowiednią ilość kosmetyku. W opakowaniu znajduje się 125 ml olejku, a jego koszt wynosi 65 zł w cenie regularnej. Ja jednak nigdy tyle nie dałam bo zawsze olejki te kupuję podczas promocji ;)


Znacie? Lubicie? Stosujecie olejki czy bardziej preferujecie masła i balsamy? 

2.6.15

Nowości - Maj

Na blogu dawno nie było posta z nowościami, a wiem, że takie lubicie, ja zresztą też uwielbiam takie przeglądać, dlatego postanowiłam zebrać nowe nabytki do kupy i je Wam zaprezentować. Część nowości to kosmetyki sprawdzone i ulubione, część to zupełne nowości. Większość rzeczy jest już w użyciu, ale nie będę się dzisiaj na ich temat rozpisywać, tylko wszystko krótko przedstawię. Więcej na ich temat będziecie mogły przeczytać w osobnych postach.


Zacznę od nowości z Polski bo stamtąd przyjechało do mnie większość kosmetyków. No i tak, mamy tutaj zamówienie z apteki Gemini, w której kupiłam absolutnie ulubione masełko do ust Reve de Miel - Nuxe, ulubioną pastę bez fluoru Sparkly White - Himalaya, ulubione żele do higieny intymnej Neutralny i Regenerujący marki Tołpa, a także fajny Lotion do włosów przetłuszczających się i skłonnych do wypadania - Seboradin Niger.  Jak widzicie, sami ulubieńcy.


Kolejne nowości to nabytki z neoperfumerii Galilu, a mowa tu o serum do twarzy Oil Free Facial Hydrating Serum marki Aesop oraz szczotce do ciała Aromatherapy Associates, która niestety okazała się tak twarda i szorstka, że nie da się jej używać. Wpadło mi też coś z kolorówki. W sklepie online Sephory kupiłam ulubiony podkład Teint Idole Ultra 24h - Lancome, a także pierwszą paletkę Urban Decay - Naked2 Basics. Jeszcze jej nie używałam, nie było czasu ani okazji, ale kolory ma boskie i idealne na co dzień.


Tak się składa, że nigdy nie ma mnie w Polsce podczas Rossmannowskich promocji i zawsze tylko zazdroszczę, że możecie z nich korzystać do woli ;), ale tym razem poratowała mnie koleżanka. Kupiła mi kilka rzeczy i tym sposobem moją kosmetyczkę zasilił podkład Healthy Mix - Bourjois, dwa genialne róże Creme Puff Blush - Max Factor w kolorze Seductive Pink i Alluring Rose oraz wychwalany w sieci tusz Lash Sensational Maybelline. Konturówka  Soft Precision Lipliner to nowość z Inglot. Wybrałam kolor 74 i jestem zachwycona, jest piękny i bardzo zbliżony do koloru moich ust.


Nie mogę nie wspomnieć o nowościach z Ministerstwa Dobrego Mydła, na zdjęciu znalazły się 2 z 4 kosmetyków, które kupiłam, a mianowicie Olejek z Pestek Śliwki i Masło Shea. Całe zamówienie możecie zobaczyć tutaj >klik<. W maju przybyło mi też kilka kosmetyków Phenome, a mowa tu o peelingu do twarzy Exfoliating Facial Paste, rewelacyjnym zresztą, peelingu do ciała Smoothing Body Scrub, szamponie  Purifying Anti-Dandruff Shampoo i balsamie Revitalizing Body Balm.


Wyżej wymienione kosmetyki przyjechały do mnie już na początku maja, natomiast pod koniec miesiąca odebrałam jeszcze dwie paczki, jedna skrywała nowość marki Evree czyli dwufazowy olejek Power Fruit, co za zapach!, a druga szczotkę do ciała marki Fridge by yDe, którą jestem oczarowana. Jest idealna! I to tyle nowości z Polski. 


W Norwegii kupiłam jedynie antyperspirant firmy Neutral. Pisały o nim Iwetto oraz Juicy Beige, a że nie mogłam znaleźć w sklepach swojego ulubieńca skusiłam się właśnie na ten i jest całkiem niezły. To jednak nie koniec nowości bo został jeszcze lakier Dior z letniej kolekcji w kolorze Sunwashed, cudo!, oraz bardzo lubiana przeze mnie Woda Winogronowa - Caudalie. Obie nowości przyjechały albo i przyleciały do mnie z brytyjskiego sklepu Feelunique. Uff, teraz to już wszystko ;)

Znacie coś? O czym chciałybyście poczytać? Dajcie znać i pochwalcie się co ostatnio zasiliło Wasze kosmetyczne i nie tylko zbiory ;)
 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl