Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Antipodes. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Antipodes. Pokaż wszystkie posty

27.10.16

Nowości, dużo nowości

Hej, witajcie po dłuższej przerwie :) Wiem, wiem już nie raz tłumaczyłam się ze swojej nieobecności, obiecywałam regularne pisanie, a dzisiaj nie będę! Nie chcę Was zanudzać i kolejny raz zawieść. Na powitanie przychodzę z postem z nowościami, a tych przybyło mi w październiku naprawdę sporo. Głównie dzięki uprzejmości kilku firm, które hojnie mnie obdarowały, ale i ja sama poczyniłam małe zakupy. Jeśli jesteście ciekawe co obecnie testuję lub w najbliższym czasie będę testować zapraszam dalej.




















W październiku trafiłam na fajną promocję na stronie Naturativ dzięki, której część produktów kupiłam 50% taniej, z takiej okazji nie mogłam nie skorzystać! Skusiłam się przede wszystkim na duet do włosów ciemnych oraz trio z serii otulającej czyli balsam do ciała, balsam do dłoni oraz żel pod prysznic. Jest to jedna z moich ulubionych serii i w okresie-jesienno zimowym jest po prostu niezastąpiona! Delikatne, naturalne składy troszczą się o skórę, a karmelowo - waniliowy zapach z nutką cytryny rozgrzewa i wprowadza w pozytywny nastrój. Co tu dużo mówić, uwielbiam. Peeling hipoalergiczny oraz balsam przeciw rozstępom to zakupy, które poczyniłam będąc jeszcze w Norwegii, ale nie miałam okazji pokazać ich wcześniej dlatego znalazły się tu teraz. Produkty Antipodes to zupełnie nieplanowany zakup, ale jak tylko zobaczyłam je w TK Maxx i to jeszcze w takich super cenach nie mogłam przejść obojętnie i tak weszłam w posiadanie kremu pod oczy - Kiwi Seed Oil Eye Cream  oraz maski - Aura Manuka Honey Mask, którą już miałam i tak polubiłam, że z przyjemnością do niej wróciłam. Jednocześnie oczyszcza, nawilża i działa antybakteryjnie. Cudo! 


Kosmetyki Ministerstwa Dobrego Mydła to prezent, mogłam wybrać do testów to co tylko chcę i tak zdecydowałam się na zachwalany peeling śliwkowy, potwierdzam - genialny!, niezawodne masło Shea, olej kokosowy oraz hydrolat rumiankowy. Wszystko na pewno szerzej opiszę na blogu także stay tuned ;) Kosmetyki Iossi również otrzymałam dzięki uprzejmości firmy. Szczerze przyznam, że ta marka tak mnie ciekawi, że miałam ochotę wziąć wszystko, ale zdecydowałam się tylko na to co było mi akurat potrzebne, a mamy tu nawilżający krem do twarzy Naffi, olejek do demakijażu Konopia/Krokosz do cery wrażliwej i/lub problematycznej,  regenerujący mus do ciała Spice of India, który w kontakcie ze skórą zmienia się w olejek oraz mgiełkę różaną. Już teraz muszę Wam wyznać, że jestem zachwycona - składami, zapachami, konsystencjami, działaniem, wszystkim - i bardzo polecam!


Zostając przy prezentach muszę się jeszcze pochwalić kosmetykami do makijażu kolejnej polskiej marki czyli Annabelle Minerals. Zostałam obdarowana cieniami do oczu, podkładem matującym (mój ukochany!), dwoma różami do policzków oraz nowością marki czyli pudrem glinkowym, który może być zarówno pudrem wykończeniowym jak i bazą pod podkład. W przesyłce znalazły się też pędzle, ale je pokażę Wam w kolejnym poście, natomiast o kolorówce spodziewajcie się pełnego wpisu tylko najpierw muszę to wszystko przetestować :) Zapomniałam wspomnieć jeszcze o peelingu Purite, który marka przesłała mi w ramach zadośćuczynienia bo niestety, ale moje pierwsze spotkanie z tym samym scrubem należało do mało przyjemnych, więcej tutaj >klik<. Nowe opakowanie okazało się o niebo lepsze i Purite na nowo zyskało w moich oczach! Nowości Phenome to po części prezent, a po części moje osobiste zakupy. Od marki otrzymałam przemiła przesyłkę niespodziankę z kremem do stóp - 60 Second Foot Relief Gel oraz olejkiem przeciw rozstępom - Mommy To Be, który zamierzałam sama nabyć więc fajnie się złożyło. Natomiast cukrowy żel pod prysznic - Nourishing Bath&Shower oraz maskę oczyszczającą - Purifying White Clay Mask kupiłam sama korzystając z promocji -15%. 


Krem z filtrem John Masters Organics oraz duet marki NCLA czyli lakier w kolorze Rodeo Drive Royalty  oraz utrwalacz Gelous? to zakupy z jednego z moich ulubionych sklepów, a mianowicie organicall.pl. Kremu jeszcze nie miałam okazji używać, natomiast tę dwójkę NCLA już zdążyłam bardzo polubić. Za bezpieczny skład bez zawartości 7 toksyn, za idealną konsystencję, łatwość aplikacji i piękny efekt na paznokciach oraz super trwałość.  I ostatnia nowość, uff, czyli krem pod oczy Clochee. To nowość marki i zapowiada się naprawdę dobrze, ale więcej będę mogła napisać bo dłuższych testach ;)
Jak widzicie wszystkie te produkty są naturalne, a także w większości polskie bo trzeba to przyznać, w Polsce na chwilę obecną mamy mnóstwo świetnych firm, które tworzą wspaniałe produkty. Z prostymi, bezpiecznymi składami, w estetycznych opakowaniach i o pięknych zapachach oraz świetnym działaniu dlatego chętnie po nie sięgam i z czystym sumieniem polecam je dalej i każdemu! :)





















Dajcie znać co wpadło Wam w oko, o czym chciałybyście więcej przeczytać? I koniecznie pochwalcie się swoimi nowościami! ;)

23.4.16

Zużycia w mini recenzjach

W ostatnim czasie udało mi się zużyć trochę kosmetyków, a tym samym zrobić nieco miejsca w łazience. Co prawda pustych opakowań uzbierało mi się więcej niż widzicie, ale tak to jest jak coś się położy w kilku miejscach to później się o tym zapomina... No nic, mimo wszystko zrobiło mi się lżej, a na półkach przejrzyściej choć muszę przyznać, że z niektórymi produktami rozstałam się ze smutkiem, a kilka z nich kupiłam już ponownie. W tej gromadce są też takie do których więcej nie wrócę, ale o tym poniżej. Herbata/woda/kawa/kakao/wino :) w dłoń i zapraszam do czytania.




Tołpa, SPA Eco, Aksamitny Krem-Mus pod prysznic i do kąpieli - ultra delikatny produkt o pięknym orzeźwiającym zapachu. W konsystencji przypomina trochę krem, doskonale oczyszcza i odświeża nie naruszając przy tym bariery ochronnej. Pozwala się zrelaksować, ponadto jest wydajny i godny wypróbowania.

Alba, Galeniczny Płyn do ciała i higieny intymnej - czyli  gęsty produkt o roślinno-ziołowym aromacie. Łagodny i wielofunkcyjny. Ja najczęściej stosowałam go do higieny intymnej i w tej roli sprawdza się fantastycznie. Nie podrażnia, doskonale oczyszcza, odświeża i łagodzi podrażnienia. W roli żelu pod prysznic również nie mam mu nic do zarzucenia. Chętnie kupię ponownie!

Loccitane, Żel pod prysznic Vanille&Narcisse - na początku kupił mnie mocnym, nieco słodkim zapachem, który po pewnym czasie zaczął mnie drażnić. Sam żel jest natomiast w porządku. Doskonale oczyszcza, nie przesusza skóry pozostawiając ją gładką, elastyczna i pachnącą. Wydajność na plus, niestety opakowanie jest denerwujące, a szczególnie aplikator. 

Rituals, Pianka pod prysznic Happy Buddha - zdecydowanie mój jeden z ulubionych produktów marki, a zapach przebija wszystko! Jedwabista konsystencja delikatnie, ale skutecznie oczyszcza skórę, a pomarańczowo-cedrowy zapach pieści zmysły. W efekcie umysł jest zrelaksowany, a skóra odświeżona, ale nie przesuszona. No bajka. Plus za ogromną wydajność i możliwość uzycia kosmetyku jako pianki do golenia <3

Yope, Mydło w płynie Vanilia Cynamon - uwielbiam te mydła i zużywam z namiętnością! Wydajne, łagodne, doskonale oczyszczają skórę dłoni nie wysuszając jej przy tym, za co ogromny plus! Do tego dorzucić trzeba świetny skład, piękny zapach i ładne opakowanie. No lubię i już.

Fitomed, Tonik nawilżający - niedrogi i naprawdę fajny tonik, które zachwycił mnie nie tylko całkiem niezłym składem, przyjemnym zapachem, ale też działaniem. Świetnie odświeża, tonizuje, łagodzi podrażnienia, a także nawilża pozostawiając skórę miękką, ukojoną i elastyczną bez uczucia napięcia czy oblepienia. Polecam.

Phenome, Krem do rąk Anti - Aging - mój ogromy ulubieniec. Charakteryzuje się lekką konsystencją i pięknym, cukrowym zapachem. Mimo swej lekkości naprawdę fantastycznie pielęgnuje, odżywia, zmiękcza, wygładza i nawilża wchłaniając się przy tym w mgnieniu oka. Co więcej, ma też bajeczny skład i jest nieziemsko wydajny! 

Bumble&Bumble, Thickening Conditioner - zużyłam i tyle. Nie zachwyciła mnie niczym bo mam wrażenie, że nie robi nic. Na pewno nie obciąża, ale też nie nawilża, może dodawała trochę objętości, ale efekt był naprawdę znikomy. Zapach ma przyjemny, a wydajność ogromną jednak ja jestem na nie. Nie za tę cenę...

Pat&Rub, Peeling Wyszczuplanie i Ujędrnianie - lubię od czasu do czasu do niego wracać, a raczej lubiłam. Za zadanie ma usuwać warstwę rogową naskórka i pobudzać krążenie i robi to, jednak niezbyt spektakularnie. Konsystencja jest tu rzadka, a ilość drobin niewielka. To raczej taki zdzierak to codziennego, delikatnego złuszczania, ale ja od tego mam szczotkę, która robi to znacznie lepiej no i nie muszę już za nią płacić :) Same rozumiecie.
PS. Tutaj post o szczotkach >klik<, a tu >klik< o samym szczotkowaniu.


Antipodes, Aura Manuka Honey Mask - bardzo przyjemna odżywczo-oczyszczająca maska po którą chętnie sięgałam szczególnie zimą. W łagodny sposób oczyszcza, ale nie tylko! Dzięki zawartości miodu manuka działa przeciwbakteryjnie, a także nawilżająco. W efekcie, po jej zastosowaniu, skóra odzyskuje prawidłowy poziom nawilżenia, jest jędrna, rozjaśniona i promienna, a wszystkie wypryski są wyciszone i szybciej się goją. Co więcej, naturalny, mandarynkowo-waniliowy zapach relaksuje i wycisza, a sama maska ma świetny skład i jest bardzo wydajna. 

Kiehl's, Midnight Recovery Eye - fajny, ale bez fajerwerków. Liczyłam, że usunie moje cienie pod oczami (ale czy cokolwiek jest w stanie je usunać?) i na początku coś tam rozjaśniał lecz później nie widziałam tego efektu wow. Ogólnie bardzo łagodny, lekki, szybko się wchłania i naprawdę nieźle nawilża, sprawiając, że skóra jest elastyczna, wygładzona, a zmarszczki mimiczne mniej widoczne. Wydajność i zapach na plus!

Pat&Rub, Krem pod oczy - bardzo lekki, a zarazem odżywczy krem. Naprawdę nieźle nawilża, uelastycznia, zapewnia uczucie komfortu, a do tego jest bardzo łagodny, nie powoduje podrażnień, szybko się wchłania i jest świetną bazą pod korektor czy ogólnie makijaż. Co więcej, ma świetny, naturalny skład i jest mega wydajny. Bć może jeszcze do niego wrócę choć nie jest moim nr. 1.

Sylveco, Ziołowy Płyn do płukania jamy ustnej - uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam. Przede wszystkim za świetny, naturalny skład bogaty w ziołowe ekstrakty, a także genialne działanie. Szybko i skutecznie oczyszcza z resztek pokarmowych, odświeża oddech, a przy tym nie podrażnia błony śluzowej i pozwala utrzymać prawidłowe pH. Do tego jest wydajny i niedrogi oraz zdecydowanie lepszy od płynów drogeryjnych.

L'oreal, Falshe Lash Superstar - całkiem niezła maskara z dodatkowym serum, które dodaje objętości, podkręca i niesamowicie wydłuża. Sam tusz natomiast dokładnie pokrywa rzęsy, przyciemniając je i nadając spojrzeniu wyrazistości. Nic się nie rozmazuje, nie osypuje itd., tusz trwa na rzęsach cały dzień i bez problemu daje się usunąć przy pomocy płynu micelarnego. Szczoteczka natomiast jest silikonowa, wygodna i precyzyjna. Warto zwrócić na niego uwagę.

Organique, Pianka pod Prysznic Milk - moja miłość! Ta pianka jest delikatna jak puch, a jej zapach tak niesamowity, że nie da się go opisać. W ultra delikatny sposób oczyszcza skórę, odświeża ją, a zawartość gliceryny, oczywiście organicznej, sprawia, że  po umyciu jest ona nawilżona, ukojona, miękka, a uczucie ściągnięcia czy pieczenia przechodzi w niepamięć. Dorzucić do tego trzeba sporą wydajność i niezwykłe umilenie kąpieli i mamy kosmetyk idealny. W użyciu jest już kolejne opakowanie. Cudo!

John Masters Organics,  Szampon i Mgiełka z serii Scalp - bardzo fajny duet. Szampon w łagodny acz skuteczny sposób oczyszcza, nie podrażniając przy tym skóry głowy. Doskonale odświeża, dodaje włosom blasku i objętości, świetnie też reguluje wydzielanie sebum przedłużając tym samym czystość naszej czupryny. Zapach jest tu ładny, ziołowo-roślinny, a sam szampon dobrze się pieni i jest bardzo wydajny. Sprej za zadanie ma wzmacniać cebulki i pobudzać wzrost włosów, po tym małym opakowaniu trudno mi powiedzieć czy aby na pewno to robi. Wiem natomiast, że nie obciąża, odbija włosy od nasady, łagodzi podrażnienia, a wygodny aplikator ułatwia aplikację. Składy oczywiście są tu nienaganne, a ładne,stylizowane na apteczne opakowania cieszą oko! Cóż więcej mogę napisać, mam ochotę na pełnowymiarowe opakowania <3

Bio IQ, Woda micelarna - łagodna, z cudownym składem i naprawdę dobra. Delikatnie, ale skutecznie oczyszcza skórę oraz oczy z makijażu i innych zanieczyszczeń  nie pozostawiając uczucia lepkości czy tłustości. Skóra jest gładka, czysta i gotowa na dalsze zabiegi. Świetnie sprawdza się też w roli toniku, odświeża i delikatnie napina. Więcej o tu >klik<.

MAC, Waterproof Brow Set - kolejny ogromny ulubieniec czyli wodoodporny tusz do brwi. I faktycznie, jest bardzo trwały, nie ściera się, w szybki sposób pomaga podkreślić i zdefiniować brwi, optycznie je zagęszczając i przyciemniając. Plusem jest tu też wygodny, mały i precyzyjny aplikator oraz kilka kolorów do wyboru. To już moje nie wiem które opakowanie i na pewno będą kolejne.

The Body Shop, Hemp Hand Protector - pojawiał się juz w denku kilkukrotnie i myślę, że pojawi się jeszcze nie raz. No co zrobić, dla mnie najlepszy, choć w ulubieńcach marca pisałam o czymś równie dobrym >klik<. Wracając jednak do niego... Gęsty, treściwy, odżywczy. Potrafi doprowadzić suche, spierzchnięte dłonie do porządku już po pierwszym użyciu. Nie wchłania się tak odrazu, szczególnie jeśli nałożymy go trochę więcej, ale to nic bo działanie to wynagradza. Skóra odzyskuje miękkość, staje się elastyczna, gładka i nawilżona, a podrażnienia zostają złagodzone. Minusem jest zapach jednak można się przyzwyczaić. 

Decleor,  Shine Control Oxygenating Fluid - lekki krem przeznaczony do pielęgnacji cery tłustej oraz mieszanej. Przyjemnie pachnie, szybko się wchłania, stanowi idealną bazę pod makijaż i naprawdę nieźle pielęgnuje. Dobrze nawilża, zmiękcza i uelastycznia, do tego jest łagodny, nie powoduje podrażnień i nadmiernego przetłuszczania cery, nie obciąża ani nie zapycha. U mnie sprawdził się bardzo fajnie i pewnie kiedyś skuszę się na całą tubkę.

Skin&Tonic, Steam Clean - czyli oczyszczający balsam pielęgnacyjny. Co tu dużo pisać, genialny! Gęsty, o nieco oleistej konsystencji, szybko i skutecznie rozpuszcza resztki makijażu i inne zanieczyszczenia z powierzchni skóry pozostawiając ją doskonale oczyszczoną , a jednocześnie elastyczną, nawilżoną i gładką. Dodatek olejków z eukaliptusa i mięty dodatkowo potęguje uczucie dogłębnego odświeżenia, relaksuje i zapewnia przyjemne doznania. Miałam tylko mały słoiczek, ale kosmetyk jest niesamowicie wydajny i wystarczył na kilka o ile nie kilkanaście użyć. Na poważnie rozważam zakup pełnowymiarowego opakowania.

Clinique, Chybby Stick w kolorze Two Ton Tomato - lubię za wszystko. Zaczynając od łatwej, bezproblemowej aplikacji niewymagającej użycia lusterka  poprzez delikatny, niewymuszony efekt na ustach, a kończąc na soczystym odcieniu czerwieni, który wpada nieco w koral. Wystarczy jedno pociągniecie aby usta były pokryte kolorem, a twarz zyskała wyrazu. Dorzucając do tego dużą wydajność i delikatne nawilżenie mamy produkt prawie idealny! Prawie bo trwałość nie jest tu najlepsza, ale mi to nie przeszkadza. Kolejna sztuka jest już w użyciu.

No to teraz dajcie znać czy któryś produkt Was zainteresował i macie ochotę na jego zakup? :)

14.10.15

Moje maski - Clarins/Origins/Aesop/Aromatherapy Associates/Glam Glow/Antipodes

Maseczki to coś czego nie może zabraknąć w mojej łazienkowej szafce. Ze względu na wymagającą cerę czyli szybko zanieczyszczającą się, przetłuszczającą się w strefie T, a przy tym wrażliwą i lubiącą się przesuszać kosmetyków tego typu mam zawsze kilka i stosuję je w zależności od potrzeb swojej skóry. Przy okazji muszę też wspomnieć, że nie obce są mi zaskórniki, rozszerzone pory czy wypryski. Jak widzicie kolorowo nie jest, ale regularne stosowanie masek pozwala mi w znacznym stopniu uporać się z doskwierającymi problemami, a przynajmniej na jakiś czas je "załagodzić" ;) Żeby nie przedłużać już teraz zapraszam Was na kilka mini recenzji :)


Antipodes, Aura Manuka Honey Mask - maska, która działa na kilku frontach czyli nawilża, oczyszcza i zapobiega starzeniu się skóry. W składzie zawiera mało znany, pochodzący z Nowej Zelandii miód Manuka, który słynie ze swych silnych właściwości antybakteryjnych oraz antyseptycznych, ponadto jest też cennym źródłem witamin, składników odżywczych i minerałów. Producent kieruje ją głównie dla osób z cerą mieszaną/tłustą, ale myślę, że świetnie sprawdzi się u każdego, szczególnie teraz w okresie jesienno/zimowym. Ma komfortową, kremową konsystencję, zdecydowanie inną niż znamy z masek oczyszczających, przepiękny waniliowo-cytrusowy zapach i naprawdę dobre działanie. Pozostawiona na kilkanaście minut czy też na całą noc fantastycznie odżywia, nawilża i uelastycznia skórę, ładnie też rozjaśnia i łagodzi stany zapalne. Działanie oczyszczające nie jest tu mocno widoczne, ale można zauważyć, że skóra jest gładka, zdecydowanie mniej przetłuszcza się w strefie T, pory są obkurczone, a wszelkie niespodzianki szybciej się goją. Lubię i stosuję ją bardzo często, przeważnie po uprzednio wykonanym peelingu. 

Origins, Drink Up Intensive Overnight Mask - niedawno poświęciłam jej osobną recenzję >klik< dlatego dzisiaj nie będę się rozpisywała. Dla mnie najlepsza maska nawilżająca. W kilka chwil przywraca skórze odpowiedni poziom nawilżenia, zapobiega przesuszaniu, łagodzi podrażnienia, ujędrnia, a przy tym jest łagodna, bardzo wydajna i pięknie, owocowo pachnie. Ponadto ma fantastyczny skład oparty na roślinnej glicerynie, kwasie hialuronowym oraz olejach z awokado i pestek moreli. Mimo iż przeznaczona jest dla skór suchych śmiało polecam ją też osobom z cerą mieszana czy nawet tłustą. Nie zawiedziecie się.


Amotheraphy Associates, Soothing Treatment Mask - lekka, a zarazem treściwa i mega odżywcza. Za zadanie ma głęboko nawilżać, ujędrniać, wspomagać naturalną barierę ochronną skóry oraz łagodzić podrażnienia i wywiązuje się z tych obietnic w stu procentach. Już chwilę po aplikacji przynosi skórze ukojenie, łagodzi podrażnienia i zmiękcza, natomiast stosowana regularnie fantastycznie nawilża rozpulchniając skórę, a to sprawia, że jest jędrna, gładka, zmarszczki mimiczne są płytsze, a tym samym mniej widoczne. W razie potrzeby można stosować ją również miejscowo na przebarwienia czy wypryski, rozjaśnia je i przyspiesza gojenie. Skład jest tu niezły, a znajdziemy w nim m.in.: aktywny hialuronian sodu, nasiona prosa oraz ekstrakty z korzenia lukrecji i popłocha pospolitego. Maska nie zawiera alergenów, ale ma kilka minusów czyli niezbyt przyjemny zapach, krótką przydatność bo tylko 6 miesięcy od czasu otwarcia, a jest naprawdę wydajna, no i wysoką cenę. Więcej minusów nie widzę, no może poza tym, że mi się skończyła :(

Glam Glow, Power Mud - czarną wersją byłam zachwycona, tak samo białą >klik<, tutaj natomiast spotkało mnie małe rozczarowanie. Maska nie jest zła, ale brakuje mi efektu WOW. Producent reklamuje ją jako maskę o podwójnym, błyskawicznym działaniu, która łączy w sobie "siłę błota i moc oleju", za zadanie ma oczyszczać i to super delikatnie, a zarazem głęboko. I fakt, oczyszcza, wygładza, rozjaśnia, ale efekt ten utrzymuje się zaledwie do następnego dnia. Działania antybakteryjnego w tym przypadku nie odnotowałam. Plus jest taki, że nie przesusza skóry, nie podrażnia, choć zaraz po aplikacji odczuwam mocne szczypanie, na szczęście szybko mija. Konsystencja jest tu jogurtowa, tak samo jak zapach, a sama wydajność całkiem niezła. A dla kogo jest przeznaczona? Dla każdego, zarówno dla kobiet jak i mężczyzn, w każdym wieku i o każdym rodzaju cery. Moim zdaniem najlepiej sprawdzi się na mało wymagającej skórze. Wypróbować nie zaszkodzi ;)


Aesop, Parsley Seed Cleansing Masque - oczyszcza, odświeża, a jednocześnie odnawia. Tak w skrócie mogłabym opisać tę pietruszkową maseczkę marki Aesop. Jej skład oparty został na glince, ziołach oraz wyciągu z nasion pietruszki. Miks tych składników sprawia, że jest łagodna, a jednocześnie skuteczna. Dobrze oczyszcza, wyrównuje koloryt, obkurcza pory, a przy tym nie przesusza pozostawiając skórę miękką, gładką, elastyczną oraz promienną. Ja lubię stosować ją podczas niedzielnego SPA, regeneruje, a jednocześnie przygotowuje moją skórę na nowy tydzień. Ponadto jej przyjemny, lawendowy zapach totalnie mnie relaksuje i uspokaja. Sama konsystencja jest natomiast lekka, maska łatwo rozprowadza się na skórze i szybko zasycha uniemożliwiając mimikę, ale dla efektów warto przemęczyć się te 20 minut ;) Minusem może być cena, ale wydajność i działanie to wynagradzają.

Origins, Clear Improvement - i kolejna maska Origins, tym razem oczyszczająca. Zbiera mieszane opinie, ale dla mnie jest genialna. Zawiera aktywny węgiel, który oczyszcza, białą chińską glinkę, która absorbuje toksyny oraz lecytynę rozpuszczającą zanieczyszczenia. W efekcie, po zastosowaniu maski, skóra jest dokładnie oczyszczona, matowa, gładka, delikatnie zaczerwieniona, ale nie podrażniona, a pory są obkurczone. Producent kieruje ją dla wszystkich, ale uwaga ponieważ może przesuszać. Ja sięgam po nią  wtedy gdy na mojej twarzy pojawiają się nieprzyjaciela i nic innego nie pomaga, ona rozprawia się z nimi szybko i skutecznie. Jeśli chodzi o zapach to jest bardzo delikatny i specyficzny, wydajność natomiast jest przeogromna, a sama maska po otwarciu ważna jest przez kilkanaście miesięcy.


Clarins, Beauty Flash Balm - maska, którą można stosować na dwa sposoby czyli normalnie jako maskę właśnie lub jako bazę pod makijaż. W obu przypadkach sprawdza się fantastycznie. Zastosowana standardowo upiększa, usuwa oznaki zmęczenia czy stresu i odżywia, a wszystko to w mgnieniu oka, wystarczy zaledwie 20 minut i już. Zmęczona, poszarzała cera nabiera blasku, staje się miękka, gładka, jędrna i nawilżona, a po kiepskim dniu czy nieprzespanej nocy nie ma śladu. Zastosowana jako baza działa podobnie, świetnie wygładza ukrywając drobne linie, dodaje cerze blasku, ukrywa zmęczenie i genialnie przedłuża trwałość makijażu, a przy tym jest niezwykle komfortowa, lekka, pięknie pachnie, nie wzmaga przetłuszczania się skóry i nie zapycha. Clarins jak zwykle nie zawodzi. Dla mnie to must have, mam ją zawsze w szafce i uważam, że powinna znaleźć się u każdej z Was. Jest niezastąpiona przed wielkim wyjściem czy po prostu wtedy gdy wiemy, że czeka nas długi dzień, a chcemy by nasza cera wyglądała perfekcyjnie i świeżo.

Tak prezentuje się moja gromadka. A jak jest u Was, stosujecie maski? Znacie którąś z moich? Która Was zainteresowała?

30.8.15

Sunday

Niedziela. Spanie do oporu, pyszne śniadanie, koniecznie na słodko!, błogie lenistwo i oczywiście domowe SPA. Jeszcze do niedawna miałam swój określony zestaw produktów, które stosowałam w tym dniu, pokazywałam je nawet tutaj >klik<, ale od tamtego czasu trochę się pozmieniało, coś zużyłam, coś dokupiłam, poza tym nie dla mnie takie stosowanie co niedzielę tych samych kosmetyków bo lubię je zmieniać w zależności od nastroju czy potrzeb skóry dlatego dzisiaj zestaw zupełnie inny od poprzedniego więc jeśli jesteście ciekawe na co postawiłam zapraszam dalej. Być może wpadnie Wam coś w oko ;)



Swój niedzielny rytuał rozpoczęłam od szczotkowania ciała na sucho. Tutaj sięgnęłam po niezawodną i najlepszą szczotkę Fridge by yDe. Wbrew pozorom i napisowi "Klub Ostrej Szczotki" nie jest ona ostra, powiedziałabym, że idealna, a masaż na sucho z jej udziałem to czysta przyjemność. Szczotka nie wypada z dłoni, a końskie włosie przyjemnie masuje skórę skutecznie usuwając przy tym martwy naskórek. Taki zabieg działa na skórę lepiej niż peeling, wygładza, napina i pobudza krążenie, a przy regularnym stosowaniu pomaga pozbyć się uporczywego cellulitu. 



Jako, że nie mam wanny, chlip, pozostaje mi długi prysznic. Tutaj najczęściej sięgam po mydła Dr. Bronner's, ale tym razem postawiłam na żel Korres - Japanese Rose. Skutecznie oczyszcza, niesamowicie się pieni, a jego delikatny, przyjemny zapach relaksuje i odpręża, zarówno ciało jak i umysł. Włosy umyłam natomiast szamponem do codziennego stosowania Alterna - Daily Detoxifying Shampoo. Przeznaczony jest do włosów cienkich i słabych, a jego skład oparty został na koktajlu witamin i składników odżywczych stymulujących skórę głowy oraz wspierających zdrowy wzrost włosów. Szampon delikatnie i jednocześnie skutecznie oczyszcza, nie podrażnia skóry głowy, a dzięki zawartości mięty daje uczucie chłodu i dogłębnego oczyszczenia. Lubię swoje włosy po jego użyciu. Są lekkie, puszyste, odbite od nasady i podatne na układanie. Szampon świetnie radzi sobie też z regulacją sebum i wzmacnia włosy. Niestety nie odżywia ich więc tutaj potrzebna jest odżywka lub maska. W niedziele zdecydowanie stawiam na to drugie i tutaj sięgnęłam po nowość w moich zbiorach czyli maskę do włosów farbowanych Colored Hair marki INSIGHT. Jest ona w 100% naturalna, ma przyjemny zapach, a przytrzymana na włosach ok. 10 minut  sprawia, że są odżywione, gładkie, lśniące, dociążone, ale nie obciążone i przyjemnie pogrubione. Coś czuję, że to będzie HIT! ;)



Jeszcze podczas kąpieli wykonałam też peeling twarzy. Do tego celu użyłam Exfoliating Facial Paste od Phenome. Kosmetyk ten przeznaczony jest do każdego rodzaju cery, w składzie zawiera m.in. aktywne kompleksy roślinne oraz organiczne oleje z pierwszego tłoczenia działające łagodząco i odżywczo, białą glinkę o działaniu oczyszczającym i ściągającym,  a także organiczny puder z ryżu oraz drobinki mielonego kwarcu, które idealnie usuwają martwy naskórek, odblokowują pory i cudownie wygładzają skórę. Po takim zabiegu jest ona oczyszczona, matowa, dotleniona i wygląda promiennie. Po zakończonym prysznicu na skórę twarzy zaaplikowałam maseczkę Antipodes - Aura  Manuka Honey Mask o działaniu nawilżająco-antybekteryjnym. Producent zaleca zmyć ja po 20 minutach, ja natomiast lubię zostawiać ją na skórze znacznie dłużej bo na kilka godzin lub nawet całą noc. Świetnie odżywia, nawilża, zmiękcza, a także wycisza stany zapalne i sprawia, że wszelkiego rodzaju niespodzianki zdecydowanie szybciej się goją. Jej plusem jest również cudowny, bardzo naturalny, waniliowo-mandarynkowy zapach, który zdecydowanie uprzyjemnia stosowanie. 



W skórę ciała oraz stóp wmasowałam natomiast Masło Shea od Ministerstwa Dobrego Mydła. Jest niesamowicie gęste i treściwe, ale pod wpływem ciepła topi się w dłoniach, dobrze rozprowadza po skórze, szybko wchłania i cudnie odżywia, nawilża i regeneruje. Świetnie sprawdza się na wszystkich partiach skóry, nawet tych najwrażliwszych i z powiedzeniem może być stosowane również u dzieci. Ja je uwielbiam i bardzo mocno polecam. Nie zapomniałam również o dłoniach,  na które nałożyłam   AesopResurrection Aromatique Hand Balm czyli krem bogaty w najbardziej efektywne ekstrakty z roślin zmiękczających i nawilżających skórę. Ma przyjemną, lekką konsystencję, szybko się wchłania, przepięknie pachnie i może nie jest to najlepszy krem nawilżający jaki miałam, ale  przyjemnie zmiękcza, wygładza i odżywia. Do stosowania w ciągu dnia w sam raz! 



Po wszystkich zabiegach wskoczyłam w ulubioną bluzę, którą spryskałam ukochaną ostatnio wodą toaletową Philosykos - Diptyque. Pewnie jesteście ciekawe jak pachnie? A więc, pachnie figowcem, jego liśćmi, korą, owocami. W pierwszych minutach zapach jest ostry, zielony, nieco drażniący po czym łagodnieje, staje się słodki, ale nie za słodki, a w tle pobrzmiewają nuty mleczka kokosowego i cedru. Robi się ciepło i otulająco. Nie jest to zapach na upały, ale u mnie na północy Norwegii pogoda za oknem wręcz jesienna więc jest idealny. 


W tym momencie powinnam napisać, że wskoczyłam pod koc i oddałam się błogiemu lenistwu, ale jak wiecie tak się nie stało i postanowiłam napisać ten post więc mam nadzieję, że ktoś go przeczyta ;) Przeczytaliście? Jeśli tak to dzięki, miło z Waszej strony :)
No dobra to teraz mogę wskoczyć do łóżka i odpalić White Collar, yeah.

Miłego wieczoru :)

30.7.15

Ulubieńcy - lipiec 2015

W tym miesiącu nie miałam najmniejszego problemu z wytypowaniem ulubieńców, wszystkie kosmetyki, które się tutaj znalazły zachwyciły mnie naprawdę mocno i coś czuję, że będą nie tylko ulubieńcami miesiąca, ale też roku. A już na pewno do każdego z nich z wielką przyjemnością będę wracała, no może oprócz lakieru bo to wersja limitowana, niestety. Więcej przeczytacie poniżej, zapraszam :)



Phenome, Revitalizing Body Balm - to moje pierwsze spotkanie z balsamem tej marki, ale jakże udane. Balsam jest rewelacyjny! Lekka konsystencja niesamowicie szybko się wchłania, otula, a także cudnie wygładza, odżywia oraz nawilża, i to jeszcze jak! Przy regularnym stosowaniu skóra jest miękka, elastyczna i doskonale nawilżona, a uczucie szorstkości czy ściągnięcia odchodzi w niepamięć. Dodatkową zaletą balsamu jest przepiękny, delikatnie słodki zapach, który, uwaga, uzależnia! Mimo małej pojemności kosmetyk jest niesamowicie wydajny. O składzie chyba nie muszę wspominać, prawda? Tak jak we wszystkich kosmetykach Phenome, tak i tutaj jest on bajeczny. Następnym razem sięgnę po duże opakowanie bo naprawdę warto. 

REN, Guerande Salt Exfoliating Body Body Balm - martwy naskórek złuszczam regularnie, to moja mała obsesja, z przyjemnością więc testuje przeróżne peelingi. Na ten od REN miałam ochotę już od dawna, a że markę trochę już znam to wiedziałam, że się nie zawiodę.  Peeling stosowany na mokro nie daje spektakularnych efektów, za to użyty na sucho naprawdę ma moc. Drobinki soli  idealnie złuszczają martwy naskórek, a tym samym pobudzają skórę do odnowy i rewelacyjnie ją wygładzają. Sam kosmetyk natomiast ma bardzo gęstą konsystencję, nie sprawia problemów podczas aplikacji, a zawarte w nim oleje pielęgnują i odżywiają skórę jak najlepszy balsam. Po takim zabiegu jest ona idealnie gładka, miękka i doskonale nawilżona, a przyjemny, delikatnie mentolowy zapach  peelingu jeszcze długo unosi się w łazience. Wydajność też na plus, tak jak i skład!

Sylveco, Odżywcza Pomadka z Peelingiem - co tu dużo mówić, ta pomadka jest genialna! Złuszcza, wygładza, nawilża, odżywia, regeneruje, koi i niby  pomaga też w leczeniu opryszczki. W dodatku jest wydajna, ma krótki, rewelacyjny i całkowicie naturalny skład, nie posiada smaku, a jej ziołowy zapach wyczuwalny jest tylko w opakowaniu. Kolejny atut to niska cena. Więcej możecie przeczytać tutaj >klik<, ale napiszę Wam, że to taki kosmetyk, który trzeba koniecznie wypróbować. Nie zawiedziecie się ;)

Antipodes, Aura Manuka Honey Mask - jeśli nie przepadacie za stosowaniem maseczek oczyszczających ze względu na podrażnienia, przesuszenie skóry czy nieprzyjemny zapach to przedstawiam Wam najbardziej komfortową i najpiękniej pachnącą maseczkę oczyszczająca ever! A w sumie oczyszczająco-nawilżająca bo ta maska to 2 w 1. Wystarczy 20 minut i już. Skóra jest oczyszczona, wygładzona, rozjaśniona, a przy tym niebywale miękka i dobrze odżywiona, tak dobrze, że nie ma potrzeby nakładania żadnego kremu. Ale to jeszcze nie wszystko! Maseczka ma też działanie antybakteryjne i naprawdę świetnie rozprawia się z niechcianymi wypryskami. Mówię Wam, cudo.  Skład jest oczywiście naturalny, a wydajność przeogromna. Spodziewajcie się pełnej recenzji, ale nie ma co ukrywać, ta maska to HIT!


Dior, Gel Shine&Long Wear Nail Lacquer, 319 Sunwashed - jeszcze niedawno w życiu nie pomyślałabym, że zakocham się w żółtym lakierze do paznokci i będę go nosiła tak często. Ale stało się, Sunwashed mnie totalnie uwiódł zarówno przepięknym odcieniem żółci, samą konsystencją, nie za rzadką nie za gęstą, łatwością aplikacji, jak i trwałością. Lakier trzyma się na paznokciach przez dobrych kilka dni. Buteleczka zresztą też jest niczego sobie. Prosta, minimalistyczna, taka jak lubię. Szkoda, że to edycja limitowana i lakier jest już niedostępny bo na obecną porę roku jest idealny i przepięknie prezentuje się w duecie z opaloną skórą. Coś czuję, że jesienią, a może nawet zimą też będę go nosiła bo jest piękny, no!

Phenome, Purifying Anti Dandruff Shampoo - naprawdę trudno jest mi znaleźć szampon idealny, taki który nie podrażni mojego wrażliwego skalpu oraz nie obciąży moich cienkich, kapryśnych włosów. A jeśli chodzi o szampony naturalne to nie trafiłam na taki, który by się u mnie sprawdził do czasu aż spotkałam się z nim. Już po kilku użyciach stał się moim ogromnym ulubieńcem i teraz nie wyobrażam sobie, że może go u mnie zabraknąć. Nie dość, że nie podrażnia skalpu, a wręcz go koi to jeszcze odbija moje wiecznie oklapnięte włosy od nasady, sprawia, że są sypkie, miękkie, puszyste, idealnie się układają, a przy tym wyglądają zdrowo, pięknie się błyszczą oraz niesamowicie pachną!  Co więcej, szampon przedłuża też ich świeżość, a to prawdziwy sukces. Uwielbiam i polecam. Pełna recenzja >klik<.



Marvis, Whitening Mint - czyli gęsta, kremowa pasta prosto z Włoch. Lubię testować nowe kosmetyki, a w tym także pasty do zębów :). Tą polubiłam za przyjemny, niedrażniący miętowy smak, który na długo pozostawia uczucie świeżości, a także za dobre działanie. Przy regularnym stosowaniu kosmetyk usuwa płytkę nazębną, a tym samym wybiela zęby, niezbyt mocno, ale zawsze, przez co uśmiech prezentuje się znacznie ładniej. Plusem jest też spora wydajność, a także fakt, że dobrze współpracuje ze szczoteczką elektryczną i świetnie się pieni. No i to opakowanie, jak dla mnie extra! Minusem jest niestety cena, choć w Norwegii i tak nie jest tak powalająca jak w Polsce...

Fridge by yDe, ff.1 Fabulous Face - ten świeży krem połączony z lekkim, oddychającym podkładem to prawdziwe cudo! Wchłania się błyskawicznie, nie pozostawia tłustej warstwy, rewelacyjnie stapia się ze skórą, nadaje jej zdrowy wygląd, przepięknie wyrównuje koloryt i dodaje blasku. Jest też niezwykle komfortowy. Nie ściera się w ciągu dnia, idealnie dopasowuje się do koloru skóry, niezależnie czy jest blada czy opalona, a także nie wchodzi w pory ani załamania. Zawarte w kremie składniki aktywne jak mocznik oraz zimnotłoczony olej śliwkowy dbają o nawilżenie oraz odżywienie, a brak substancji syntetycznych sprawia, że skóra może oddychać i czerpać z kosmetyku to co najlepsze. Moja mieszana w kierunku suchej cera go uwielbia i muszę też przyznać, że to jeden z najlepiej nawilżających kremów jaki miałam okazję stosować. Fabulous Face przeznaczony jest do każdego typu skóry, musi być przechowywany w lodówce, a jego data ważności wynosi 2,5 miesiąca. Moim zdaniem to must-have szczególnie na lato, a już na pewno dla fanek make-up no make-up. Ja pokochałam go od pierwszego użycia i teraz używam niemalże codziennie, a inne podkłady i kremy nawilżające na dzień poszły w odstawkę. Niebawem napiszę o nim pełną recenzję bo w kilku zdaniach nie da się go opisać, ale mówię Wam jest moc ;)

A jakie kosmetyki Was zachwyciły w lipcu? Koniecznie dajcie znać :)

28.6.15

Nowości - Czerwiec 2015

Dzisiaj post lekki i przyjemny czyli, jak już wskazuje tytuł, przegląd nowości ;) Gdyby nie to,  że musiałam zebrać wszystkie kosmetyki do zdjęć nawet nie wiedziałabym, że w czerwcu przybyło mi ich tak dużo! Na szczęście część z nich to prezenty, część to uzupełnienie braków, ale są też zachcianki, tylko ciii. Ja wybieram się na zakupowy odwyk, a Was zapraszam na krótką prezentację :)

Sama nie wiem od czego zacząć, ale może zacznę od zakupów poczynionych w Norwegii. Skuszona promocjami w sklepie internetowym Blush.no kupiłam głęboką odżywiającą maskę Bumble&Bumble - Mending Masque, odżywkę zwiększająca objętość Thickening Conditioner tej samej marki oraz pastę Marvis - Whitening Mint, która jest naprawdę świetna i już wiem, że zagości u mnie na stałe. Na Blivakker.no zamówiłam dwa produkty marki marki REN czyli ulubiony ostatnio tonik - Clarifying Toner oraz peeling solny Guerande Salt Exfoliating Body Balm. Po pierwszych testach muszę przyznać, że jest cudowny! W kolejnym norweskim sklepie, Vita.no, skusiłam się na różany duet marki Korres - Japanese Rose Shower Gel i Japanese Rose Body Milk, oba produkty były akurat objęte promocją -50%, a ja miałam na nie ochotę od dawna więc same chyba rozumiecie, przy okazji do koszyka wrzuciłam micel Micellar Cleansing Water - Garnier. Miałam go już kiedyś i nawet się polubiliśmy więc z przyjemnością do niego wróciłam, tym bardziej, że ma dużą pojemność, jest wydajny i tani. Ostatnie norweskie zakupy pochodzą z Eleven.no i mamy tutaj moje ukochane mydła w płynie Pure Castile SoapDr. Bronner's, jeden z moich ulubionych błyszczyków Butter Gloss - NYX (pełna recenzja >klik<) w kolorze Peach Cobbler, dobrze zapowiadający się krem CC/Color Correcting Cream - Lumene oraz dwa produkty marki Rimmel czyli lakier 60 Seconds Super Shine by Rita Ora w kolorze Glaston Berry, o którym pisałam już tutaj >klik< i pomadkę Moisture Renew w kolorze In Love with Ginger.





Zestaw miniaturek Body&Volume Try Me Kit - Philip Kingsley oraz maseczka Antipodes - Aura Manuka Honey Mask, swoją drogą genialna!, to zakupy z Lookfantastic.com. Natomiast pozostałe kosmetyki to już nowości, które przyjechały do mnie z Polski. Samoopalający Balsam do Ciała marki Pat&Rub wgrałam już jakiś czas temu w rozdaniu u Marty z bloga Kosmetykove Love. Masło do ciała Chocolate Bronzing Body Butter - Organique oraz CC Cream - Chanel to prezenty od mamy, a puder Les Beiges, również Chanel, w kolorze Mariniere 01 to prezent od taty. Matową pomadkę NYX - Soft Matte Lip Cream w kolorze Ibiza, cudo!, sprezentowałam sobie sama. Kupiłam ją na stronie Douglasa, akurat robiłam tam zakupy dla mamy, pomadka była przeceniona i tak jakoś wpadła do wirtualnego koszyka ;) Ostatnie nowości, które zasiliły moje kosmetyczne zbiory to dwa kremy marki Fridge by yDe - magiczny ff.1 fabulous face oraz delikatny i lekki 1.0 silky mist. Co tu dużo mówić, stosuję je od kilku dni, ale już zdążyły podbić moje serce, a także moją skórę. Są genialne i nie omieszkam napisać o nich więcej także spodziewajcie się obszernych recenzji ;)



I to już wszystkie czerwcowe nowości. A co ostatnio zasiliło Wasze kosmetyczne zbiory? Dajcie znać ;)
 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl