14.9.16

4.4 Face The Green - naturalnie genialny!

Świeżość, naturalność, skuteczność i bezpieczeństwo. Te 4 słowa cechują markę Fridge by Yde, której produkty znam i stosuję od ponad roku, które uwielbiam, i które zaczęłam szczególnie mocno doceniać  tak naprawdę niedawno gdy po analizie składów innych kosmetyków reklamujących się jako naturalne okazało się, że natury w nich bardzo mało! Fridge to kosmetyki świeże, bez zbędnych substancji jak alkohol, konserwanty czy związki syntetyczne, i skomponowane tak, aby dać naszej skórze to co najlepsze i ogromnie to cenię. Cenię sobie też ich działanie, zawsze zgodne z obietnicami producenta, przyjemność z stosowania oraz poczucie bezpieczeństwa zarówno jeśli chodzi o skórę jak i organizm. Ktoś z Was pewnie powie, że jest drogo, że data ważności krótka, a ja Wam powiem, że polecam bo naprawdę ważne jest to co aplikujemy na skórę, a w tym przypadku aplikujemy naturę, która działa!, a tym samym warta jest każdej złotówki. Polecam też nowy krem marki, o którym dzisiaj tak naprawdę powinna być mowa ;)



4.4 Face The Green to zielony krem, zarówno pod względem składu, 100% natury!, jak i koloru. I to dosłownie! Jednak spokojnie, na skórze nie pozostawia żadnej barwy ;). Gęsty, treściwy, po brzegi wypakowany samymi cudownymi składnikami. Skierowany głównie dla cer suchych i normalnych, ale i na mojej mieszanej genialnie się spisał o czym przeczytacie więcej poniżej. Zachwyca konsystencją. Odżywczą, kremową, a przy tym niesamowicie szybko wchłaniającą się do matu. Otula jak kokon, koi i zabezpiecza bez efektu tłustości czy oblepienia. Zachwyca też składem. Krótkim, ale idealnie skomponowanym. Opartym na zimnotłoczonym oleju z pestek dyni, który odgrywa tu główną rolę. Olej ten bogaty w wielonienasycone kwasy tłuszczowe, obfity w skwalen oraz fitosterole działa na skórę regenerująco, ochronnie, a także uszczelnia naturalną barierę naskórkową co przyczynia się do zwiększenia nawilżenia, a także gęstości skóry tym samym spłycając zmarszczki i czyniąc ją młodszą, gładszą i piękniejszą.



Po ponad 2 miesiącach stosowania śmiało mogę napisać, że to krem doskonały! Gęsty, ale naprawdę genialnie wchłaniający się. Bardzo odżywczy, ale nie zapychający. Nawilżający, ale nie natłuszczający. Zapewnia skórze komfort, pozwala oddychać gwarantując przy tym nawilżenie na cały dzień i jednocześnie stanowiąc świetną bazę pod makijaż. Każdy podkład czy to mineralny, płynny czy w kamieniu, rozprowadza się na nim bajecznie i tak samo utrzymuje. Krem nie przyspiesza przetłuszczania skóry, a moją mieszaną wręcz trzyma w ryzach. Co więcej, aplikowany na skórę prosto z lodówki pobudza, ściąga opuchliznę i koi, a stosowany regularnie zapewnia spektakularne efekty. Widocznie ujędrnia, napina, zapobiega też utracie wody z naskórka dzięki czemu skóra jest bardziej elastyczna, promienna, a suche skórki odchodzą w niepamięć. Ja testowałam go w ciężkich, norweskich warunkach gdzie lata w tym roku nie było wcale, a moja skóra praktycznie codziennie narażona była zarówno na ogrzewanie/klimatyzację jak i na niskie temperatury, silny wiatr i deszcz. Krem spisał się tu na medal. Chronił moją skórę, regenerował i zapewniał odpowiednie nawilżenie i wciąż to robi ponieważ wciąż go stosuję. Producent zaleca zużyć kosmetyk w ciągu 2,5 miesiąca, ja, jak już wspomniałam wyżej, stosuję go od ponad 2 (codziennie rano, czasem też wieczorem na twarz, szyję i dekolt) i mam go jeszcze trochę co pokazuje jak wydajny jest!


Jeśli cenicie sobie swoje zdrowie, naturalne składy i skuteczne działanie to serdecznie polecam. I to nie tylko ten krem, ale też inne produkty marki. Nie zawiedziecie się.


Stosujecie naturalne kosmetyki? Znacie już markę Fridge? Dajcie znać w komentarzach :)

2.9.16

Ulubieńcy - sierpień 2016

Jak ostatnie miesiące mijały mi w zastraszająco szybkim tempie tak sierpień wyjątkowo mi się dłużył. Być może to przez tę ponurą pogodę, która nadal się niestety utrzymuje i nie chce sobie pójść, a może dlatego, że z niecierpliwością czekam na powrót do Polski, a ten na szczęście jest coraz bliżej. Post z ulubieńcami lekko spóźniony, ale dopiero dziś udało mi się złapać jako takie światło, więc szybko zrobiłam zdjęcia i nadrabiam zaległości.





Naturativ, Smoothing Toner - mój ogromny ulubieniec, który do niedawna można było kupić pod szyldem Pat&Rub, ostatnio zmieniła się jednak nazwa firmy, ale tonik pozostał ten sam. Wróciłam do niego po dłuższej przerwie i kolejny raz udowodnił, że jest genialny. Naturalny, niezwykle delikatny, o krótkim i wspaniałym składzie opracowanym głównie na wodach: różanej, lawendowej i rozmarynowej. W sierpniu towarzyszył mi zarówno podczas porannej  jak i wieczornej pielęgnacji. Kosmetyk nie tylko wspaniale odświeża, tonizuje, ale też delikatnie nawilża, szybko łagodzi wszelkie podrażnienia, a także działa antyseptycznie przyspieszając gojenie wyprysków. Ja lubię mocno nasączyć nim wacik, a następnie taki zwilżony przykładam do skóry. Już po chwili jest ona ukojona, odżywiona i gotowa na aplikację kolejnych produktów pielęgnacyjnych. Nie ma tu mowy o żadnej nieprzyjemnej warstwie, a roślinny, przyjemny zapach zdecydowanie umila stosowanie. Niby nic wielkiego, ale naprawdę warto wypróbować, serio.

Fridge by Yde, 4.4 Face the Green - kolejny wspaniały krem po ff.1 fabulous face i 1.0 silky mist, który mnie zachwycił. Przeznaczony głównie dla cer suchych i normalnych, mocno regenerujący o bogatym składzie z zawartością zimnotłoczonego oleju z pestek dyni i masła Shea. Za względu na mieszaną cerę trochę się go obawiałam, myślałam, że będzie za ciężki, zbyt odżywczy czy też zapychający jednak nic bardziej mylnego. Face the Green okazał się idealny. Mocno nawilżający, a jednocześnie szybko wchłaniający się i bardzo komfortowy. Odżywia, regeneruje i naprawia jednocześnie stanowiąc wspaniałą bazę pod podkład zarówno płynny jak i mineralny. Nic się na nim nie roluje, a skóra przy regularnym stosowaniu produkuje znacznie mniej sebum! Ja stosuję go od 2 miesięcy codzienne rano i szybko odnotowałam, że moja cera mimo permanentnego niewyspania i złych warunków klimatycznych wygląda znacznie lepiej. Jest promienna, jędrna, elastyczna, a o suchych skórkach zapomniałam na dobre. Nie chcę się tu rozpisywać bo mam w planach jego pełną recenzję, ale już teraz mówię Wam, że warto. Na okres jesienno-zimowy to must have.



Grown Alchemist, Body Treatment Oil - w sierpniu nie miałam ochoty spędzać zbyt wiele czasu w łazience więc po wieczornym prysznicu sięgałam zawsze po olejki, a w szczególności po ten marki Grown Alchemist. Skondensowany, intensywnie odżywczy, z zawartością wielu  wyselekcjonowanych bioaktywnych składników. Olej tamanu działa antyoksydacyjnie, leczy, nawilża, przyspiesza procesy gojenia się i pomaga w walce z rostępami czy bliznami, omega 7 regeneruje i wspomaga utrzymywanie nawilżenia, olej z dzikiej róży rozjaśnia, zwalcza wolne rodniki, przyspiesza mikrokrążenia wspomagając usuwania toksyn i silnie przeciwdziała oznakom starzenia, a aromat ylang ylang połączony z olejami sandałowym i bergamotowym posiadają właściwości aromaterapeutyczne działając relaksująco i odstresowująco. W efekcie po aplikacji olejku skóra jest doskonale nawilżona, odżywiona, miękka i jedwabiście gładka, aż nie można przestać jej dotykać, a umysł wyciszony i odprężony. Ja stosowałam go na mokre ciało, a następnie delikatnie osuszałam je ręcznikiem. Dzięki temu kosmetyk był bardziej wydajny, aplikacja przebiegała ekspresowo, a o tłustej warstwie nie było mowy. Naprawdę fajny produkt, który stosowany regularnie zapewnia skórze gładkość i piękny wygląd. Polecam, a ja już planuje zakup kolejnego opakowania bo to niestety dobiło dna.

Living Proof, Perfect Hair Day Conditioner - mimo cienkich włosów nigdy nie pomijam aplikacji odżywki. W tej kwestii mam już swojego ulubieńca, a jest nim odżywka John Masters Organics, o której możecie przeczytać o tu >klik<, jednak ta też daje radę.  Lekka, o fajnej konsystencji i przyjemnym, delikatnym zapachu, zaaplikowana na włosy na zaledwie 3-5 minut zapewnia im odpowiednią dawkę nawilżenia nie obciążających ich przy tym. Włosy są lekkie, puszyste, odżywione, błyszczące i pełne objętości i tak przez cały dzień, a nawet dłużej. Kosmetyk nie przyspiesza przetłuszczania co mnie bardzo cieszy, można nim tez śmiało umyć głowę, próbowałam i polecam!, ponadto jest wydajny, zastrzeżenie mam jedynie do opakowania, sztywne i utrudniające wydobycie odżywki. Jednak na ten minus przymykam oko ;)



Schmidt's, Deodorant, Fragrance Free - naturalnych antyperspirantów przetestowałam już mnóstwo, oczywiście żaden nie sprawdził się tak jak bym chciała i szczerze przyznam, że traciłam powoli nadzieję, jednak postanowiłam dać szanse osławionemu dezodorantowi marki Schmidt's i to był strzał w dziesiątkę. W pełni naturalny, wegański, wolny od aluminium, parabenów i ftalanów. Ma nieco dziwną, zbitą i jakby kruszącą się konsystencję jednak zupełnie nie sprawia to problemów podczas aplikacji. Wystarczy łopatką nabrać odrobinę, rozgrzać między dłońmi a następnie zaaplikować na skórę pod pachami i już. Antyperspirant zostawia suche wykończenie, nie brudzi ubrań i zapewnia ochronę przez cały dzień! Minusy? Mam wrażenie, że bardzo wrażliwą skórę może podrażniać dlatego zalecam ostrożność. Poza tym jest genialny! 

Aromatherapy Associates, Deep Cleanse Face Wash - żel oczyszczający do skóry twarzy to podstawowy kosmetyk pielęgnacyjny, myślę, że nie tylko mój, ale każdej z Was. Ten od Aromatherapy stosuję co prawda od połowy sierpnia, ale już zdążyłam się z nim polubić. Po pierwsze ze względu na przepiękny, roślinny zapach. Świeży i niezwykle relaksujący, który sprawia, że mam ochotę myć twarz co najmniej kilka razy dziennie. A sam żel? Też jest świetny! Delikatnie pieniący się i bardzo łagodny, a jednocześnie skutecznie usuwający ze skóry wszelkie zanieczyszczenia, które nagromadziły się na niej w ciągu dnia czy nocy jak kurz, sebum, pozostałości kosmetyków kolorowych lub pielęgnacyjnych. Dzięki zawartości nawilżającego aloesu oraz alg kosmetyk nie narusza warstwy hydrolipidowej nie powodując tym samym nieprzyjemnego ściągnięcia skóry, natomiast  wyciągi z lawendy, drzewa herbacianego i ylang ylang normalizują pracę gruczołów łojowych i wspomagają walkę z wypryskami. W efekcie stany zapalne są wyciszone, a skóra doskonale oczyszczona,  a jednocześnie elastyczna i promienna. Dla mnie extra!





Bikor, Compact Powder Oslo - zmatowienie skóry z jednoczesnym rozświetleniem? Proszę bardzo, puder Oslo marki Bikor to potrafi! Nie przepadam za pudrami gdyż większość z nich daje zbyt matowo-pudrowe wykończenie, a tu jest inaczej. Dzięki lekkiej, zaawansowanej formule kosmetyk tworzy na skórze delikatny film działający jak magiczna różdżka. Wyrównuje jej powierzchnię oraz koloryt, matowi jednocześnie pozostając niemalże niewidocznym. Rysy twarzy są złagodzone, skóra promienna, a drobne niedoskonałości czy popękane naczynka ukryte i to w kilka sekund. Co więcej, Oslo można stosować dwojako, jako puder właśnie lub w roli podkładu. Szczerze mówiąc w ten drugi sposób jeszcze go nie używałam, ale jako puder sprawdza się świetnie. Trzyma moja mieszaną cerę w ryzach przez długie godziny, jednocześnie nie odbierając jej naturalnego blasku, a zawartość takich składników jak wit. A, wit. E, lecytyna oraz oleje: z nasion słonecznika, orzechów arachidowych oraz róży rdzawej aktywnie wpływają na jej kondycję. No i ten zapach, waniliowy, piękny!






































Który kosmetyk macie ochotę wypróbować? Dajcie znać :)

 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl