31.5.15

Instagram Mix - 5/2015


1. Dior - Sunwashed/Cudo! 2.  Ostatnio ulubione 3. Sobotni poranek 4. Essentials


5. Sunny day 6. Już po krzyku 7. Na obiad 8. Genialne


9. FOTD 10. Cześć 11. Domowe najlepsze 12. Sun


13. SPA Day 14. Ze spiruliną 15. FOTD 2 16. Taka Kolacja


17. Norway 18. Essie - Style Hunter 19.  I po zakupach 20. Godzina 1:20, dzień nigdy się nie kończy


21. Selfie 22. L'ombre Dans L'eau/Piękne  23. FOTD 3 24. Norway 2


25. PHENOMEnalne nowości 26. Gofry zawsze spoko 27. Jedne z ulubionych 28. Hi


29. Tea time 30. Taki prezent 31. Wiosenne kanapki 32. Breakfast


33.  Norway 3 34. Uwielbiam 35. Szybko i smacznie 36. Parówki.

Więcej znajdziecie na moim profilu >klik<. Zapraszam :)

30.5.15

Ulubieńcy - Maj 2015

Maj dobiega końca (kiedy to zleciało?!), czas więc przedstawić ulubieńców miesiąca, a naprawdę jest co przedstawiać. Bez zbędnego gadania zapraszam dalej ;)


Rituals, Fine Liquid Hand Wash, Serenity - nie jest tajemnicą, że jestem zakochana w kosmetykach Rituals po uszy. Uwielbiam wszystkie zaczynając od pianek i olejków pod prysznic, poprzez przewspaniałe peelingi, a kończąc właśnie na mydłach do rąk. Są mega wydajne, dobrze oczyszczają i nie wysuszają skóry dłoni. Można by pomyśleć mydło jak mydło, ale nie. Takiego zapachu jak to nie ma żadne inne. Serenity to cudowne połączenie róży i olejku ze słodkich migdałów. Zapach jest przepiękny, kobiecy, długo utrzymuje się na skórze i sprawia, że mam ochotę cały czas wąchać swoje dłonie ;) Głupio brzmi, ale taka prawda ;)


Ministerstwo Dobrego Mydła, Mydło Rozmaryn i Masło Shea - gdyby kazano wyrzucić mi wszystkie kosmetyki do pielęgnacji i zostawić tylko 2 bez zastanowienia postawiłabym na ten duet. Oba kosmetyki są naturalne, delikatne i, przede wszystkim, tworzone z miłością i z myślą o kliencie. Mydło łagodnie, ale skutecznie oczyszcza, nie podrażnia, nie wysusza, a wręcz nawilża! Delikatnie, ale jednak. Po jego użyciu moja sucha skóra nigdy nie woła o balsam. W składzie zawiera m.in. błękitną glinkę kambyjską, która regeneruje naskórek i pobudza krążenie krwi, a także olejek rozmarynowy działający antybakteryjne i antygrzybicznie. Lubię po nie sięgać, a moja skóra jest mi za to wdzięczna. Masło też ma same zalety i można stosować je praktycznie do całego ciała. Jest bardzo delikatne, nie powoduje alergii i sprawdzi się nawet na najwrażliwszych partiach. Ja lubię stosować je na łokcie, kolana, pięty, dłonie, a także usta. Ma twardą i zbitą konsystencję, topi się w kontakcie ze skórą, dobrze rozprowadza i szybko wchłania pozostawiając na skórze wyczuwalną warstwę ochronną. Warstwa ta zapobiega utracie wody dzięki czemu skóra szybko się regeneruje, odzyskuje nawilżenie, staje się miękka, gładka i elastyczna. Masło działa też antybakteryjnie i przyspiesza gojenie ran o czym przekonałam się już kilkukrotnie. Sięgam po nie codziennie i jak się skończy będzie mi smutno, na stronie MDM już go nie ma :(


Sylveco, Oczyszczający Peeling - moja skóra twarzy jest wrażliwa, ale też mieszana. Szybko się zanieczyszcza i robi szorstka więc złuszczanie naskórka to u mnie podstawa i czynność, którą wykonuję regularnie. Od peelingu wymagam żeby dobrze oczyszczał, porządnie złuszczał martwy naskórek, wygładzał, a przy tym był łagodny (czy to możliwe?) i nie podrażniał mojej, jak już wspomniałam, wrażliwej cery. Peeling Sylveco idealnie wpisuje się w moje potrzeby. Jest naprawdę mocny choć tak nie wygląda, porządne złuszcza, wygładza, rozjaśnia, oczyszcza, a przy tym nie podrażnia i nie wyrządza żadnej krzywdy. Do tego ma naturalny skład, jest bardzo wydajny, tani i polski. Zapach nie powala, ale też nie drażni. Czego chcieć więcej? Dla mnie HIT. Teraz czekam na peelingi do ciała, mam nadzieję, że takowe się pojawią :)


Tołpa Green, Odżywcze Mleczko Wygładzające - dawno nie miałam do czynienia z kosmetykami marki Tołpa, w kwietniu pokusiłam się o małe zamówienie, część kosmetyków czeka jeszcze na swoją premierę, ale mleczko od razu poszło w ruch i zakochałam się. Głównie w zapachu, przyznaję, to on mnie kupił i to natychmiast. Delikatnie słodki i po prostu piękny, otula i pieści zmysł węchu. Na działanie też nie mogę narzekać. Mleczko wygładza, zmiękcza, regeneruje, a także nawilża. Nie jest to może nawilżenie na najwyższym poziomie, ale przez cały dzień spokojnie się utrzymuje. Konsystencja jest tu bogata, dobrze się rozprowadza i szybko wchłania pozostawiając wyczuwalny, ale nie tłusty czy lepki, film ochronny. Lubię.


Guerlain Terracotta Light, 02 Blondes - kultowy bronzer, o którym słyszał chyba każdy. Ja sama często widywałam go na blogach czy ogólnie w internecie i czytałam o nim same zachwyty jednak w ogóle mnie nie ruszały. Poza tym cena nie zachęcała do zakupu, ale w końcu trafiła mi się super promocja, kupiłam go i przepadłam. Wybrałam kolor dla blondynek choć póki co z blondynkami mam niewiele wspólnego, przynajmniej jeśli chodzi o kolor włosów ;), ale ten najbardziej mi się spodobał i jest idealny. Pięknie ożywia i ociepla moją bladą po zimie skórę, dodaje jej koloru, ładnie modeluje, rozświetla, a do tego jest nieziemsko trwały. Na mojej mieszanej cerze trzyma się bez zarzutu calutki dzień. Muszę też przyznać, że jest niezwykle subtelny, nie robi plam i nie można przesadzić z jego ilością. No i zapach!  Przepiękny, można rzec luksusowy i intensywny. U w i e l b i a m.

Znacie moich ulubieńców? Co wpadło Wam w oko? Jakie kosmetyki Was zachwyciły w maju? Koniecznie dajcie znać :)

27.5.15

Phenome - Luminous Apple Cream & Calming Blemish Cleanser

Brightening to stosunkowo nowa seria w ofercie Phenome. Do sprzedaży weszła w październiku zeszłego roku i od razu wzbudziła moje zainteresowanie. Przyciągnęły mnie głównie rewelacyjne, naturalne składy, tutaj oparte na ekstrakcie z jabłek, aceroli i miłorzębu. Obojętnie nie mogłam przejść też obok obietnic producenta, który zapewnia, że kosmetyki z tej linii działają rozjaśniająco, a także nawilżają, uelastyczniają i wyrównują koloryt skóry. Z zakupami nie czekałam długo i już w grudniu skusiłam się na 2 z 7 produktów wchodzących w skład serii. Kupiłam żel do mycia twarzy oraz krem na dzień. Akurat w tym czasie miałam jeszcze inne kosmetyki, które stosowałam i, które musiałam zużyć więc te zaczęłam stosować regularnie czyli codziennie dopiero pod koniec stycznia. Właśnie dobijają dna (są mega wydajne) więc nadszedł czas żeby napisać o nich kilka słów.


Calming Blemish Cleanser to żel do mycia twarzy przeznaczony do każdego rodzaju skóry, a szczególnie tej z przebarwieniami i niedoskonałościami. Ma lejącą konsystencję, delikatnie się pieni i jest super łagodny, a przy tym niesamowicie skuteczny. Idealnie oczyszcza skórę, ja stosuję go głównie rano i świetnie radzi sobie z sebum oraz pozostałościami po kremie czy maseczce. Równie dobrze sprawdza się też wieczorem, bez najmniejszego problemu usuwa resztki makijażu oraz inne wszelkie zabrudzenia typu kurz, które nagromadziły się na powierzchni skóry w ciągu dnia. Skóra po jego użyciu jest doskonale oczyszczona, odświeżona, a przy tym miękka, gładka i promienna oraz gotowa na przyjęcie kolejnych produktów pielęgnacyjnych. Żel nie narusza bariery hydrolipidowej, nie wysusza, nie podrażnia, a zawarty w składzie kwas hialuronowy dba o nawilżenie. Jedynym minusem jest dla mnie opakowanie, a głównie duży otwór przez który wylewa się za dużo produktu. Zdecydowanie lepiej sprawdziłaby się tutaj butelka z pompką i mam nadzieję, że producent coś z tym zrobi :) Poza tym bardzo lubię.






Luminous Apple Cream to krem na dzień o przyjemnej, aksamitnej konsystencji. Idealnie rozprowadza się po skórze i bardzo szybko wchłania stanowiąc idealną bazę pod makijaż, zarówno normalny jak i mineralny. Nic się nie warzy ani nie roluje. Skóra po jego zastosowaniu jest ukojona, miękka, cudownie wygładzona, otulona delikatną wartwą ochronną, ale nie lepką czy tłustą, i optymalnie nawilżona na długie godziny. Luminous Apple Cream jest niesamowicie komfortowy, nie obciąża, nie zapycha, nie podrażnia, a zawarte w nim ekstrakty z jabłka, miłorzębu japońskiego i aceroli działają na skórę przeciwstarzeniowo, rozjaśniająco, a także wzmacniają naczynka krwionośne. Przy regularnym stosowaniu skóra jest jędrna, ma zdrowy kolory i promienieje. Oprócz świetnego działania krem ma też przepiękny, jabłkowy zapach, który zdecydowanie umila poranki. Przeznaczony jest do każdego rodzaju cery, ale moim zdaniem będzie za ciężki dla tłuścioszków, na cerze mieszanej i normalnej dobrze sprawdzi się w okresie jesień, zima, wiosna, natomiast latem będzie idealny (a przynajmniej tak mi się wydaje;)) dla osób z cerą suchą.


Łączny koszt obu produktów to 175 zł (krem 50ml/105zł, żel 150ml/70zł), ale podczas promocji można upolować je dużo taniej ;)

Znacie? Lubicie? A może macie ochotę wypróbować?
Jakie kremy i żele do mycia twarzy polecacie? Dajcie znać :)

19.5.15

20 Facts About Me

Po Instagramie krąży obecnie TAG "20 faktów o mnie"  i tak się składa, że i ja zostałam zaproszona do zabawy. Choć nie lubię o sobie pisać ani mówić to tym razem się przemogłam i zdradziłam co nieco na temat swojej osoby. Wiem, że nie każdy ma tą aplikację więc postnowiłam podzielić się tymi informacjami także tutaj, na blogu. Jeśli chcecie poznać mnie troszkę bliżej to zapraszam do czytania, a także do zabawy ;)


1. Lubię gotować, a jeszcze bardziej lubię jeść. Jem więcej niż niejeden facet.

2. Nie umiem chodzić w szpilkach. Poza tym źle się w nich czuję. Wolę płaskie obuwie, najlepiej sportowe.

3. Jestem uzależniona od słodyczy i jem je codziennie.

4. Od kilku lat mam prawo jazdy (egzamin zdałam za pierwszym razem), ale w ogóle nie jeżdzę autem. Za kierownicą czuję się niepewnie.

5. Bywam baaardzo nieznośna. Szczególnie wtedy gdy jestem głodna.

6. Lubię samotność i chętnie spędzam czas sama ze sobą.

7. Marzę o własnym domku na Wyspach Kanaryjskich. Najlepiej z basenem i blisko plaży.

8. Uwielbiam podróżować i odkrywać nowe miejsca, niestety obecnie nie mam na to czasu.

9. Skończyłam Kosmetologię, ale nie pracuję w zawodzie.

10. Jestem nieśmiała i wstydliwa.

11. Mam całą szafkę przeróżnych herbat i wciąż kupuję nowe. Uwielbiam je i piję nałogowo. Kawę natomiast piję rzadko.

12. Cenię w ludziach szczerość.

13. Nie lubię rozmawiać przez telefon z nieznajomymi, stresuje mnie to.

14. Byłam już jasną blondynką, rudzielcem, brunetką i miałam też fioletowe pasemka. (Teraz jestem szatynką, ale mam ochotę na zmiany. )

15. Miałam kiedyś kolczyk w nosie. (W pępku też chciałam sobie zrobić)

16. Boję się dentysty (kto też? Ręka w górę)

17. Straszny ze mnie śpioch. Wstyd się przyznać, ale poranne wstawanie to dla mnie kara.

18. Kiedyś jeździłam konno, niestety zaliczyłam bolesny upadek i moja przygoda z jeździectwem się skończyła.

19. Będąc dzieckiem topiłam się. Od tamten pory nie przepadam za kąpielami w morzu czy jeziorze. Chyba, że z brzegu ;)

20. Jestem domatorką. Od hucznych imprez wolę łóżko, koc i dobry serial/film lub książkę. (Nie zawsze tak było;))

18.5.15

Mój HIT: Estee Lauder - Double Wear Light

Jeszcze kilka lat temu stosowałam tylko i wyłącznie ciężkie oraz kryjące podkłady. Od tamtego czasu wiele się zmieniło i choć zdarza mi się, że sięgam czasem po coś cięższego, głównie na większe wyjścia, to na co dzień zdecydowanie stawiam na lżejsze formuły. Takie, które nie obciążają skóry, nie tworzą maski, a jedynie wyrównują koloryt i po prostu upiększają. Zależy mi również na działaniu matującym. Mam mieszaną cerę, która mocno przetłuszcza się w strefie T więc same rozumiecie.


Double Wear Light marki Estee Laudeer idealnie wpisuje się w moje potrzeby. Nie jest to typowo lekki jak piórko podkład o wodnistej, lejącej konsystencji. W tym przypadku konsystencja jest gęsta, toszkę toporna, ale nie sprawia kłopotów podczs aplikacji. Podkład idealnie rozprowadza się po skórze (ja aplikuję go pędzlem Zoeva) i nie tworzy smug. Po chwili od nałożenia pięknie stapia się ze skórą, pozostawiając lekko pudrowe, matowe wykończenie, ale w żadnym wypadku nie jest to płaski mat, o nie! Cera wygląda naturalnie, świeżo i zdrowo. Naprawdę.


DWL daje lekkie krycie do średniego i bez problemu możemy je stopniować. Ja aplikuję zawsze jedną warstwę i moim zdaniem to w zupełności wystarcza. Podkład pięknie wyrównuje koloryt, ładnie kryje niewielkie przebarwienia, a także mniejsze wypryski. Z większymi niedoskonałościami sobie nie radzi, ale nie o to w końcu chodzi. Niestety lubi podkreślać suche skórki, nie jakoś bardzo, ale jednak. Nosi się go bardzo komfortowo, nie obciąża skóry, nie zapycha jej i jest praktycznie niewyczuwalny. Może trochę przesuszać, ale stosując krem nawilżający nie ma się o co martwić.


Trwałość jest w tym przypadku naprawdę zaskakująca. DWL przypudrowany czy też nie trzyma się na mojej mieszanej, kapryśnej cerze od rana do wieczora. Ściera się jedynie w miejscu gdzie okulary łączą się z nosem, poza tym jest nie do zdarcia ;) Przetestowałam go w różnych warunkach i o każdej porze roku i za każdym razem spisuje się na medal. Na medal są też jego właściwości matujące. Jako jedyny podkład, a trochę ich przetestowałam, zapewnia mi mat na długie godziny. Idealnie kontroluje wydzielanie sebum, a ja nie muszę co chwilę spoglądać w lustro i sprawdzać czy nie świecę się jak latarnia morska. A uwierzcie mi po niektórych podkładach tak właśnie mam.


Jedynym minusem jest dla mnie kiepski wybór odcieni. Na Polskim rynku jest ich 6. Ja posiadam ten z numerkiem 1.0 (drugi z najjaśniejszych) i byłby prawie idealny gdyby nie różowe tony. Poza tym nie mam mu nic do zarzucenia. Jest lekki, komfortowy, trwały, nie tworzy maski, matuje. Nic więcej mi nie trzeba. Dostępny jest w perfumeriach takich jak Douglas czy Sephora w cenie ok 175 zł za 30 ml.
PS. Jeśli jesteście nim zainteresowane polecam przed zakupem wziąć próbkę i na spokojnie przetestować go w domu.

Poniżej możecie zobaczyć jak prezentuje się na skórze choć nie wiem czy coś zobaczycie bo Blogger zżera jakość :(
(Jedna warstwa niczym nie przypudrowana, godzinę od aplikacji)


Znacie DWL? Lubicie? Jakie podkłady preferujecie, ciężkie i kryjące czy lekkie i niewidoczne? Macie swój ulubiony? Dajcie znać :)

13.5.15

Aesop - Geranium Leaf Body Scrub

Aesop czyli kolorowe, metalowe tubki, małe słoiczki wykonane z ciemnego szkła i urocze buteleczki, a wszystko to trochę w starym, aptecznym stylu i jednocześnie bardzo minimalistyczne. Uwielbiam taki design. Ale ta marka to nie tylko opakowania to przede wszystkim kosmetyki i to niezwykłe bo każdy z oryginalnych produktów kolekcji Aesop zawiera mieszankę ekstraktów roślinnych, które odpowiadają na konkretne niedoskonałości i stany skóry. Jeśli nie znacie tej marki to musicie wiedzieć też, że kosmetyki Aesop, podobnie jak najlepsze wina, każdego roku są nieco inne, a wszystko to dlatego, że nie stosuje się w nich  ponownego przetwarzania składników. Właśnie ten fakt zaintrygował mnie najbardziej i popchnął w kierunku marki. Przed zakupami opierałam się jednak dość długo, zniechęcały mnie wysokie ceny, ale w lutym pokusiłam się o zamówienie >klik< i przygarnęłam kilka produktów w tym m.in. zestaw The Leaf Supreme, w skład którego wchodził bohater dzisiejszego posta.


Geranium Leaf Body Scrub to jeden z najdelikatniejszych peelingów jaki kiedykolwiek używałam, a zarazem bardzo skuteczny. Bez problemu mógłby rywalizować z niejednym mocnym zdzierakiem, a gwarantuję, że efekty byłyby identyczne. Kosmetyk ma konsystencję gęstego żelu. Na pierwszy rzut oka wygląda bardzo niepozornie, ale po aplikacji na skórę wszystko staje się jasne. Za środek ścierający nie robi tu ani cukier ani sól tylko drobinki bambusa oraz pumeksu. Są drobne, okrągłe i jest ich naprawdę mnóstwo. Nie rozpuszczają się pod wpływem wody, delikatnie masują skórę, a zarazem genialnie rozprawiają się z martwym naskórkiem nie wyrządzając przy tym żadnych szkód. Nie ma tu mowy o podrażnieniach czy uszkodzeniach. Całemu zabiegowi towarzyszy bardzo delikatny i przyjemny acz specyficzny, roślinny zapach z wyczuwalną nutką geranium. Nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja go nawet lubię. Mógłby być tylko mocniejszy.




Po zastosowaniu Geranium Leaf Body Scrub obumarłe komórki są usunięte, skóra jest dogłębnie oczyszczona, a także idealnie wygładzona, napięta, pobudzona do odnowy oraz gotowa na przyjęcie kolejnych produktów pielęgnacyjnych. Kosmetyk nie pozostawia żadnej warstwy, nie nawilża, ale też nie wysusza. O uczuciu napięcia czy ściągnięcia można zapomnieć, a natychmiastowa aplikacja balsamu nie jest konieczna. Dla mnie byłby ideałem gdyby nie dwa aspekty czyli mała pojemność i wysoka cena. W tubce znajduje się zaledwie 170 ml kosmetyku, a jego koszt w perfumerii Galilu.pl wynosi 135 zł. Przy regularnym stosowaniu, 2 razy w tygodniu, wystarczył mi na ponad miesiąc, czyli z wydajnością nie jest tak źle, ale za tą kasę można kupić dwa, również super fajne, peelingi RITUALS..., które wystarczą na znacznie dłużej. Być może jeszcze go kupię, ale nie w cenie regularnej. Niemniej jednak polecam, szczególnie osobom z wrażliwą skórą, które nie mogą znaleźć odpowiedniego peelingu.



Znacie markę Aesop? Stosujecie peelingi do ciała? Macie swój ulubiony? Koniecznie podzielcie się swoimi typami :)

7.5.15

Moje Odkrycie: Ministerstwo Dobrego Mydła

MDM to nic innego jak mała rodzinna manufaktura mydlarska, która powstała z połączenia mydlanej obsesji, dystansu pożyczonego od Monty Pythona i ich Ministerstwa Dziwnych Kroków oraz z poczucia, że dobrze robić dobrze. Założone zostało przez Anię i Ulę czyli dwie sympatyczne siostry. Dziewczyny pochodzą z Kamienia Pomorskiego, razem mają 50 lat i jak same uważają, jest to dobry wiek, żeby zacząć w życiu robić to, co się lubi i potrafi. A one potrafią robić mydło i powiem Wam, że robią to naprawdę dobrze. Ministerstwo jest ich kawałkiem podłogi na którym same ustalają warunki, nie są nastawione na zysk i wierzą, że można zarabiać na życie nie pędząc i nie walcząc. A o czym marzą? Przede wszystkim o tym aby klienci czuli się u nich bezpiecznie i komfortowo. Nie traficie tu na podpuchy, małe druczki ani marnej jakości produkty. Dobre surowce, dobre rzemiosło i ciężka praca - to ich plan na sukces.




Ja jestem oczarowana, dziewczynami, ich podejściem do życia, pasją oraz produktami, które tworzą. I mimo iż dowiedziałam się o nich i ich "dziecku" stosunkowo niedawno, a wszystko dzięki Instagramowi :), to już przepadłam i na pewno będę stałą klientką ;)




Dziewczyny oprócz genialnych mydeł oferują też kosmetyki, a wszystko to ręcznie wyrabiane, z najwyższej jakości składników, bez syfu, bez ściemy i z dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Ja najchętniej kupiłabym wszystko co sprzedają, ale że muszę najpierw zużyć to co mam to na początek złożyłam małe zamówienie. Paczka oczywiście przyszła w trybie ekspresowym, idealnie spakowana i pięknie pachnąca. Wszystko dopięte na ostatni guzik i to się ceni. A co było w paczce? Przede wszystkim świetne i pięknie pachnące MYDŁO ROZMARYN z błękitną glinką i rozmarynowym olejkiem eterycznym, jeszcze piękniej pachnąca RÓŻANA PÓŁKULA DO KĄPIELI wypakowana po brzegi odżywczymi dodatkami (to co, że nie mam wanny ;)), czyste, nierafinowane, organiczne MASŁO SHEA i OLEJ Z PESTEK ŚLIWKI DOMOWEJ o obłędnym marcepanowym aromacie. Wszystko oprócz kuli już wypróbowałam i jest moc! Mydło jest delikatne, masło idealnie nawilża, a olejek oprócz tego, że cudnie pachnie jest lekki i idealny do stosowania na skórę, włosy i paznokcie. Uwielbiam.




Jeśli choć trochę zainteresowały Was te kosmetyki i samo Ministerstwo to koniecznie zajrzyjcie do sklepu online >klik<. Wszystko jest świetnie opisane i okraszone pięknymi, minimalistycznymi zdjęciami. Jednak uwaga, wejście tam grozi zakupami ;)

3.5.15

Bumble&Bumble - Sunday Shampoo

Jeśli czujecie, że wasze włosy po całym tygodniu czesania, upinania i stylizowania potrzebują detoxu to Sunday Shampoo marki Bumble&Bumble jest właśnie dla Was.


Sunday Shampoo przeznaczony jest do każdego rodzaju włosów, poza tymi traktowanymi chemią. Można zastosować go ewentualnie przed koloryzacją, ale nie po niej! Ja akurat mam farbowane włosy i fakt, szampon wypłukuje trochę kolor, jednak nie jakoś drastycznie. Gęsta, żelowa konsystencja kosmetyku jest wręcz idealna, a sam szampon niesamowicie wydajny. Do uzyskania obfitej piany potrzebna jest naprawdę niewielka ilość, a jedno mycie w zupełności wystarcza aby skutecznie oczyścić włosy i przygotować je na przyjęcie kolejnych środków pielęgnacyjncyh.


Kosmetyk bardzo sprawnie i stanowczo usuwa wszelkie osady, a tym samym uwalnia włosy i skalp z nadmiaru sebum oraz środków do stylizacji. Skóra oddycha, a włosy odzyskują witalność, świeżość, są błyszczące, lekkie, puszyste, odbite od nasady, a tym samym pełne objętości. Nie ma tu mowy o obciążeniu. Szampon, mimo iż niedzielny może być stosowany w każdy inny dzień tygodnia, a nawet kilka razy w tygodniu. Nie szkodzi włosom, nie przesusza ich, a wręcz działa nie nie gojąco, rewitalizująco i stymulująco, a wszystko to dzięki wyciągom z szałwii, rozmarynu i żeń-szenia. Mimo zawartości SLS jest bardzo łagodny i nie podrażnia skalpu, nawet tak wrażliwego jak mój.


Zapach jest tu przyjemny, bardzo podobny do tego z serii Thickening tej samej marki, więc jeśli go znacie to wiecie o czym piszę ;) Myślę, że preparatoholiczki czy też osoby z przetłuszczającymi się włosami, choć nie tylko takimi, pokochają ten szampon. Dla mnie, póki co, to kosmetyk niezbędny, a już szczególnie podczas niedzielnego domowego SPA. A gdzie można kupić Sunday? W Polsce dostaniecie go tylko i wyłącznie w perfumerii Galilu.pl. Koszt jednej butelki o pojemności 250 ml to 75 zł. Wiem, cena jest wysoka, ale mega wydajność i świetne działanie zdecydowanie to wynagradzają.

Stosujecie oczyszczające szampony lub maski? Znacie Sunday? Dajcie znać :)

 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl