30.4.15

Instagram Mix - kwiecień 2015


1. Pielęgnacyjna gromadka 2. Nowe skarby 3. Szybko i smacznie 4. Sunday, SPA Day
5. Dinner time 6. PomarańczaBananMarchewWoda 7. Fioletowe love 8. Zielone i zdrowe


9. Teraz mogę się malować 10. Norwegia nr. 1 11. Razem raźniej 12. Poćwiczone ;)


13. Tajska 14. MlekoSojoweOwoceLeśneBanan 15. Lawenda-uwielbiam! 16. Coś nowego, coś fajnego


18. Norwegia nr.2 19. Grecka 20. Ulubione 21. Selfie musi być ;)).

Więcej znajdziecie na moim Instagramie >klik<, zapraszam ;)

28.4.15

Ulubieńcy - kwiecień 2015

Hej, co prawda to jeszcze nie koniec kwietnia, ale ja już dziś przygotowałam dla Was post z ulubieńcami, a w nim same perełki. Same zobaczcie, zapraszam :)


RITUALS..., Good Luck Scrub - peelingów do ciała miałam już wiele, ale zawsze w każdym dopatrywałam się jakiejś wady, a to za tłusty, a to za słaby, za mało wydajny itd., jednak w tym nie widzę żadnych. Ten peeling to ideał, a mówią, że ideały nie istnieją ;) Jest doskonały pod każdym względem zaczynając od konsystencji i działania, a kończąc na zapachu i wydajności. Genialnie złuszcza martwy naskórek, wygładza, napina, poprawia koloryt, a także delikatnie nawilża i otula pięknym, pomarańczowo-cedrowym zapachem. Uwielbiam i marzę o tym aby nigdy się nie skończył.

Dr. Bronner's, Castile Soap, Lavender - to organiczne mydło to moje małe wielkie odkrycie i zostanie ze mną już na zawsze. Można stosować je aż na 18 sposobów, ja, póki co, używam go tylko do mycia pędzli, do sprzątania, a przede wszystkim do mycia ciała. Jest niesamowicie łagodne, świetnie się pieni, delikatnie, ale skutecznie oczyszcza skórę i nie wysusza jej, a wręcz delikatnie nawilża. Czasem zapominam nawet o aplikacji balsamu. A zapach? Zapach jest boski, bardzo naturalny, lawendowy, piękny. Relaksuje i uspokaja. Jeśli jeszcze nie znacie Castile Soap to szybko nadrabiajcie zaległości, nie pożałujecie :) PS. Są też inne wersje zapachowe ;)


REN, Clarifying Toner - jeśli widziałyście mój ostatnio post >klik< to wiecie, że bez toników nie wyobrażam sobie mojej pielęgnacji. Ten od REN nie od razu mnie zachwycił. "Ot zwykły tonik" pomyślałam. Ale teraz, po ponad miesiącu używania, muszę przyznać, że jest naprawdę świetny i działa. Przy regularnym stosowaniu delikatnie złuszcza martwy naskórek, odblokowuje pory, a tym samym sprawia, że cera z dnia na dzień oczyszcza się, jest gładka, ma wyrównany koloryt i wygląda zdrowo. Kosmetyk reguluje też wydzielanie sebum, a także minimalizuje powstawanie wyprysków. Do tego dochodzi świetny skład i delikatność, czego chcieć więcej? ;)

Clarins, Multi Blush, Candy 02 - na początku kwietnia, po kilku miesiącach nieużywania, wygrzebałam ten róż z dna szuflady, zaaplikowałam na kości policzkowe i WOW! Tego mi było trzeba. Róż pięknie ożywia całą twarz, rozświetla ją i rozpromienia. Na zdjęciach nie zachwyca, ale na żywo, uwierzcie mi, wygląda bosko, a jego cukierkowy kolor jest idealny na wiosenno-letni okres. Mimo kremowej formuły kosmetyk nie przysparza problemów, dobrze się nakłada, bezproblemowo rozciera i pięknie stapia ze skórą co w rezultacie daje bardzo naturalny look. Po prostu bajka. W tym poście >klik< możecie przeczytać jego pełną recenzje i zobaczyć jak prezentuje się na mnie ;)


Kiehl's, Creamy Eye Treatment - moja skóra pod oczami nie jest bardzo wymagająca, ale nawilżenia oraz odżywienia zdecydowanie potrzebuje, a ten krem zapewnia jej to w 100%. Gdybym miała opisać go w jednym zdaniu, powiedziałaby - bomba odżwycza w małym opakowaniu, naprawdę. Krem genialnie i długofalowo nawilża, koi, regeneruje, a także uelastycznia i, co równie ważne, daje uczucie komfortu. Ogólnie sam w sobie jest bardzo komfortowy, treściwy, bezzapachowy i łagodny. Nie podrażnia ani nie uczula. Co tu dużo mówić, ja jestem nim oczarowana. Wspominałam o nim już tutaj >klik<. Jeśli szukacie fajnego kremu pod oko to ten zdecydowanie polecam.

Beauty Blender - długo opierałam się przed zakupem BB, ale w końcu uległam i już wiem skąd te wszystie zachwyty. Ta mała, niepozorna gąbeczka jest genialna, a ja zakochałam się w niej od pierwszego użycia. Aplikacja podkładu, jakiegokolwiek, z jej pomocą przebiega bardzo szybko i sprawnie, a efekt końcowy jest świetny. Cera wygląda bardzo naturalnie, a przy tym perfekcyjnie. Nie ma tu mowy o smugach, zaciekach, prześwitach, niedociągnięciach czy "masce" ponieważ podkład jest idealnie stopiony ze skórą. Pędzlem nigdy nie udało mi się uzyskać takiego efektu. Ponadto BB nie pochłania zbyt wiele podkładu, dobrze się czyści, nie odkształca się i szybko schnie. Wad nie widzę.


A co jeszcze zachwyciło mnie w kwietniu poza kosmetykami? M.in owsiane ciasteczka z tego przepisu >klik<. Co prawda pokochałam je już w marcu, ale myślałam, że szybko mi się przejedzą, a tu guzik. Mogłabym je jeść codzennie, ale tego nie robię bo pewnie już po miesiącu nie zmieściłabym się w drzwiach ;) Co do samych ciasteczek są one bardzo łatwe w przygotowaniu i po prostu przepyszne. Te sklepowe niech się schowają, fuuu! ;)

W niekosmetycznych ulubieńcach musi znaleźć się jeszcze piosenka bo, nie wiem jak Wy, ale ja bez muzyki nie umiem żyć i słucham jej na okrągło. W kwietniu najczęściej odtwarzałam utwór Strawberry Letter 23 >klik< :) w wykonaniu malezyjskiej piosenkarki kryjącej się pod pseudonimem YUNA. Piosenka lekka i przyjemna, w sam raz na wiosenne, leniwe popołudnia ;)


A Was co zachwyciło w kwietniu? Dajcie koniecznie znać :)

23.4.15

Moja Obecna Pielęgnacja Twarzy/Aktualizacja

Na blogu pojawił się już podobny post >klik<, ale było to kilka miesięcy temu i od tamtego czasu wiele się zmieniło, a praktycznie wszystko. Oczywiście w sensie kosmetycznym bo moja cera niestety nie przeszła metamorfozy i cały czas jest taka sama. Czyli strasznie kapryśna, wrażliwa, mieszana w kierunku suchej, z rozszerzonymi porami, dużą ilością zaskórników na nosie oraz brodzie i mocno przetłuszczającą się strefą T. Od czasu do czasu borykam się także z wysypem niespodzianek i przesuszeniem, ale w ostatnim czasie takie problemy zdarzają mi się coraz rzadziej i niech tak pozostanie. Jeśli chodzi o wybór kosmetyków to przyznam szczerze, że lubię testować nowości. Jednak nie robię zakupów pochopnie tylko zawsze czytam recenzje, mnóstwo recenzji lub testuję próbki. No dobra, czasem zdarzy mi się jakiś spontaniczny zakup, ale mowa tu np. o płynie do demakijażu bo np. kremu do twarzy w ciemno nie kupię. Staram się też czytać składy i często sięgam po kosmetyki naturalne, ale nie tylko co zresztą zobaczycie poniżej. No dobra, koniec wywodów, zaczynamy prezentacje ;)



PIELĘGNACJA PORANNA

PHENOME, CALMING BLEMISH CLEANSER - poranne oczyszczanie twarzy to u mnie postawa tak samo jak wieczorny demakijaż. Do tego celu zawsze używam mydła lub jakiegoś żelu. Przetarcie twarzy samym tonikiem czy płynem micelarnym jest dla mnie niewystarczające. Obecnie sięgam po pozycje od Phenome i jestem zadowolona. Żel jest łagodny, delikatnie się pieni, dobrze oczyszcza skórę z pozostałości kremu czy maseczki oraz sebum pozostawiając ją delikatnie napiętą, gładką i matową. Nie narusza bariery hydrolipidowej i nie podrażnia. Jedyne co bym w nim zmieniła to opakowanie lub przynajmniej nakrętkę. Poza tym jest naprawdę niezły, przy wieczornym makijażu też daje rade i myślę, że sprawdzi się u każdego niezależnie od typu cery.

DERMALOGICA, DAILY MICROFOLIANT - ten peeling enzymatyczny można stosować codziennie bez obaw o przesuszenie, podrażnienie czy nadmierne złuszczenie naskórka. Ja używam go po umyciu twarzy żelem, ale jedynie wtedy gdy potrzebuję czyli gdy moja skóra jest szorstka lub zależy mi na przedłużeniu makijażu. Kosmetyk delikatnie złuszcza martwy naskórek, natychmiast wygładza, rozjaśnia oraz świetnie przygotowuje skórę na przyjęcie kolejnych produktów pielęgnacyjnych. Przeznaczony jest do każdego typu cery, również suchej. Cenę ma wysoką, ale nadrabia wydajnością! To taki mój mały cudotwórca.

REN, CLARIFYING TONER - kiedyś toniki mogły dla mnie nie istnieć, a teraz nie wyobrażam sobie bez nich mojej pielęgnacji i stosuję je regularnie. Ten od REN mam pierwszy raz i muszę przyznać, że jest naprawdę niezły. Mimo iż zawiera kwasy m.in. glikolowy, mlekowy i cytrynowy to jest niesamowicie łagodny. Oczyszcza, odświeża i nie wysusza, a także szybko się wchłania nie pozostawiając na skórze żadnej wyczuwalnej warstwy. Przy regularnym stosowaniu można zaobserwować, że delikatnie złuszcza martwy naskórek i odblokowuje pory. Skóra staje się jasna, gładka i czysta. Mam też wrażenie, że reguluje wydzielanie sebum co jest dla mnie dużą zaletą. Naprawdę fajny produkt, o przyjemnym zapachu i z fajnym składem bez zbędnej chemii.


DERMALOGICA, MULTIVITAMIN POWER FIRM - mimo iż zmarszczek pod oczami mam jeszcze niewiele to bez kremu pod oczy ani rusz. Ten do niedawna stosowałam zawsze wieczorem, ale od kilku tygodniu stosuję go na dzień. W składzie ma silikony co wiele osób na pewno wystraszy, ale moim zdaniem nie ma obaw. Kosmetyk ma bogatą konsystencję przez co jest niesamowicie wydajny, potrzebuje kilku minut na wchłonięcie, ale gdy już to zrobi pozostawia skórę idealnie wygładzoną oraz nawilżoną i nie jest to efekt chwilowy tylko długotrwały. W żadnym wypadku nie zapycha ani nie podrażnia, a stosowany regularnie sprawia, że skóra pod oczami jest elastyczna, odżywiona, a drobne linie są wygładzone.

PHENOME, LUMINOUS APPLE CREAM - od kremu na dzień wymagam aby dobrze nawilżał, był dobrą bazą pod makijaż, nie zapychał, nie obciążał cery oraz nie przyspieszał przetłuszczania. Ten spełnia wszystkie moje wymagania choć myślę, że na lato mógłby być za ciężki. Teraz natomiast spisuje się wybornie. Dobrze rozprowadza się po skórze i bardzo szybko wchłania co sprawia, że po chwili możemy przystąpić do zrobienia makijażu. Pozostawia na skórze delikatny i wyczuwalny film ochronny, ale nie jest on lepki czy tłusty. Dodatkową zaletą kremu jest naturalny skład, a także zapach, bardzo przyjemny, jabłkowy, dodaje energii i umila poranne rytuały.


DEMAKIJAŻ

DECLEOR, ESSENTIAL CLEANSING MILK - jak już wspomniałam, demakijaż to u mnie podstawa. Tym mleczkiem zmywam tylko twarz, ponieważ z makijażem oczu niestety sobie nie radzi. Ogólnie nie przedadam za mleczkami i nie wiem co mnie podkusiło, żeby kupić to, no ale stało się i teraz trzeba je zużyć. Jest bardzo łagodne, całkiem nieźle radzi sobie z kolorowymi kosmetykami typu puder, róż i bronzer, ale żeby usunąć je całkowicie, do czystego płatka, potrzebuje trochę czasu. Jak to z mleczkami bywa, kosmetyk pozostawia na skórze wyczuwalny film, ale mi on akurat nie przeszkadza ponieważ w kolejnym etapie myję twarz żelem, który ten film zmywa. Więcej go nie kupię, ale jeśli macie wrażliwą, reaktywną cerę to warto wypróbować. Wydajność i zapach na plus.

ZIAJA, DWUFAZOWY PŁYN DO DEMAKIJAŻU OCZU - oczy, tak jak i twarz, praktycznie od zawsze zmywam płynami micelarnymi, jednak zachciało mi się zmian i skusiłam się na ten oto płyn Ziaji. Opinie ma różne, ale wiele osób go chwali więc myślałam, że może i ja będę z niego zadowolona. No niestety, ale nie jestem. Cienie zmywa bez problemu, eyelinera nie używam więc nie wiem jak sobie z nim radzi, ale jeśli chodzi o tusz to radzi sobie kiepsko. Zanim uda mi się go zmyć moje oczy są podrażnione, czerwone i całe tłuste... To nie dla mnie. Póki co jeszcze go używam, ale nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam ;)


DERMALOGICA, SPECIAL CLEANSING GEL - to czego nie usunęło mleczko zmywam najczęściej tym żelem. Czasem samym, a czasem w połączeniu ze szczoteczką Clarisonic, z którą, no cóż, kosmetyk nie współpracuje najlepiej, ponieważ słabo się pieni, ale w każdym bądź razie da się ich używać w parze. Special Cleansing Gel świetnie radzi sobie z pozostałościami po makijażu, sebum oraz innymi zanieczyszczeniami, które nagromadziły się na twarzy w ciągu dnia. Dogłębnie oczyszcza, a przy tym jest łagodny. Nie powoduje ściągnięcia ani pieczenia, skóra po jego zastosowniu jest gładka, miękka i świetnie oczyszczona. Wydajność jak w pozostałych kosmetykach Dermalogica, ogromna! A zapach? Specyficzny, ale bardzo delikatny, praktycznie niewyczuwalny.

CLARINS, ONE STEP GENTLE EXFOLIATING CLEANSER - gdy nie używam Specifica Cleansing Gel sięgam po ten peeling. Jest bardzo łagodny, idealny do codziennego stosowania, ale raz dziennie. Używany codziennie, w dodatku rano i wieczorem może niepotrzebnie przesuszać. Delikatnie, ale skutecznie usuwa wszelkie zanieczyszczenia, dogłębnie oczyszcza i złuszcza martwy naskórek. Po jego użyciu skóra jest idealnie czysta, wygładzona, napięta i gotowana na kolejne kroki pielęgnacyjne. Lubię po niego sięgać i czuć ten energetyzujący, pomarańczowy zapach ;)

CLARISONIC, MIA2 - tą szczoteczką soniczną zachwycałam się już na łamach bloga, i to nie raz. Pozachwycam się i kolejny bo co tu dużo mówić, jest genialna! Perfekcyjnie oczyszcza skórę, a przy tym niesamowicie ją wygładza i to w minutę. Przy regularnym stosowaniu jest jeszcze lepiej. Skóra zyskuje zdrowy koloryt, jest miękka, jędrna, pory są obkurczone, a wszelkie kosmetyki pielęgnacyjne zdecydowanie szybciej i łatwiej się wchłaniają. Właścicielki wrażliwej skóry nie powinny się jej obawiać, ja też taką mam. Zawsze używam końcówki Sensitive i sprawdza się idealnie, a o podrażnieniach nie ma mowy ;)


PIELĘGNACJA WIECZORNA

PAT&RUB, TONIK HIPOALERGICZNY - żeby mieć pewność, że dobrze usunęłam ze skóry żel oczyszczający przed nałożeniem kremu czy olejku zawsze przecieram twarz płatkiem kosmetycznym nasączonym tonikiem. Ten od Pat&Rub to mój absolutny ulubieniec. Poza tym, że usuwa ze skóry pozostałości po innych kosmetykach to również odświeża, tonizuje, nawilża i łagodzi wszelkie podrażnienia. Niesamowicie szybko się wchłania pozostawiając skórę miekką i delikatnie nawilżoną. To o czym muszę jeszcze wspomnieć to skład, w 100% naturalny i bardzo przyjemny za co duży plus! Nie wiem, która to już moja butelka tego toniku, ale będą na pewno kolejne. Najlepszy.

KIEHL'S, CREAMY EYE TREATMENT WITH AVOCADO - kultowy krem, o którym słyszał chyba już każdy lub prawie każdy. U mnie gości od początku kwietnia i bardzo się polubiliśmy. Gęsta i treściwa konsystencja nie wchłania się całkowicie, ale nie przeszkadza mi to ponieważ stosuję go na noc. Krem kapitalnie dba o skórę pod oczami, odżywia ją, rewelacyjnie nawilża, regeneruje oraz uelastycznia. I to mi wystarczy ponieważ wiem, że tak zadbana skóra później się starzeje, a tym samym później pojawiają się na niej zmarszczki. Na zużycie jest pół roku co mnie troszkę martwi ponieważ krem jest tak niesamowicie wydajny, że w ogóle go nie ubywa z opakowania...


KIEHL'S, MIDNIGHT RECOVERY CONCENTRATE - i kolejny kultowy kosmetyk marki Kiehl's, który większość osób uwielbia, a w tym ja. Stosuję go od kilku miesięcy i póki co nie chcę nic innego. Olejek ma piękny, lawendowy zapach, który niesamowicie mnie relaksuje. Konsystencja jest tutaj, jak to w olejkach, oleista, a zarazem bardzo lekka. Kosmetyk szybko się wchłania, może nie całkowicie bo pozostawia na skórze delikatny film, ale nie jest on tłusty i błyszczący. Już po kilku pierwszych użyciach cera nabiera blasku, jest rozjaśniona i wygładzona, a z każdym kolejnym dniem staje się coraz bardziej jędrna oraz napięta i wygląda zdrowiej. Olejek również odżywia i regeneruje. Stosowany z umiarem nie zapycha, a wręcz przyspiesza gojenie zmian zapalnych. Czyżby ideał? Chyba tak ;)

LA ROCHE POSAY, HYDRAPHASE INTENSE LEGERE - gdy moja cera ma gorsze dni, jest przesuszona i sam olejek jej nie wystarcza sięgam wtedy także po ten krem. Jest naprawdę skuteczny. Od razu po aplikacji znika uczucie napięcia, ściągnięcia i swędzenia. Skóra jest ukojona, a poziom nawilżenia natychmiast wzrasta. Kosmetyk występuję w dwóch wersjach, ja posiadam tą lekką, która przeznaczona jest do cery mieszanej. I faktycznie, krem jest niesamowicie lekki, ma aksamitną konsystencję, szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Myślę, że będzie idealny pod makijaż, ale to sprawdzę dopiero jak skończę wyżej opisany krem Phenome.


KOSMETYKI DO ZADAŃ SPECJALNYCH


CLARINS, LIQUID BRONZE SELF TANNING - gdy chcę nadać skórze trochę koloru siegam po tą emulsję i jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Aplikuję ją za pomocą wacika i efekt zawsze jet doskonały. Nie ma mowy o smugach, plamach czy nierównomiernym kolorze. Już po dwóch/trzech aplikacjach mogę cieszyć się piękną, naturalną i złocistą opalenizną rodem z Karaibów. Kosmetyk jest lekki, delikatnie nawilża, nie zapycha i nie pozostawiu charakterystycznego smrodku. Tzn. zapach samoopalacza jest wyczuwalny, ale bardzo, bardzo delikatnie. Samoopalacz ten sprawdzi się nawet u największych bladziochów, ja sama nim jestem więc wiem co piszę ;)

LA ROCHE POSAY, EFFACLAR DUO+ - ten krem gości u mnie już od dosyć dawna, ale regularnie zaczęłam używać go dopiero ostatnio gdy stan mojej cery się pogorszył i muszę przyznać, że ma moc! Stosowany na wypryski znacznie przyspiesza ich gojenie, a także zapobiega powstawaniu nowych zmian. To co jeszcze zauważyłam to to, że krem zwalcza powstawanie przebarwień potrądzikowych co mnie bardzo cieszy ponieważ moja cera ma do takowych dużą skłonność. Ogólnie kosmetyk ma przyjemny zapach, jest lekki, szybko się wchłania i dobrze sprawdza się pod makijaż. Niestety może wysuszać więc ja nigdy nie stosuję go solo tylko zawsze aplikuję jeszcze na twarz krem nawilżający. Jeśli borykacie się z trądzikiem bądź ogólnie wypryskami to Effaclar Duo warto wypróbować.


Uff, to już wszystkie kosmetyki, które obecnie stosuję i z większości, jak już pewnie wiecie, jestem zadowolona. Jak uważacie, dużo ich, mało czy w sam raz? Znacie coś z mojej gromadki? A może któryś z kosmetyków Was zainteresował i chciałybyście przeczytać jego pełną recenzje? Macie swoje ulubione kosmetyki do pielęgnacji twarzy? Dajcie koniecznie znać :)

17.4.15

Evree - Super Slim/modelujący olejek do ciała

Jak tam Wasze przygotowania do lata? Ja zimą troszkę sobie pofolgowałam, ale miesiąc temu postanowiłam wziąć się za siebie i działam ;) Diety oczywiście nie stosuję. To nie dla mnie. Niemniej jednak staram się zdrowo odżywiać, poza tym codziennie wieczorem szczotkuję ciało na sucho >klik<, przynajmniej 3 razy w tygodniu ćwiczę, a także wspomagam się nawilżającymi i ujędrniającymi kosmetykami. W ostatnim czasie najczęściej i najchętniej sięgam po olejek Super Slim marki Evree i to o nim będzie dziś mowa.


Super Slim to nic innego jak modelujący olejek do ciała przeznaczony do wszystkich rodzajów skóry. Jego formuła oparta została na aktywnych olejkach: perilla, grapefruitowym, makadamia, migdałowym i winogronowym oraz kompleksie algowym: Polyplant Seaweed Complex. Oprócz tego w składzie znajdziemy również pieprz cayenne/chili, który rozgrzewa, poprawia mikrokrążenie podskórne i przyspiesza walkę z cellulitem. Jak widzicie skład jest przyjemny, a żeby było jeszcze lepiej dodam, że nie ma w nim zbędnych substancji typu parabeny, parafina, oleje mineralne czy silikony za co duży plus.


Świetny skład przekłada się tutaj na genialne działanie. Naprawdę. Oczywiście nie ma co liczyć, że sam olejek zredukuje cellulit. Niestety, cudów nie ma, ale w połączeniu z aktywnością fizyczną efekty są spektakularne. Super Slim stosowany regularnie sprawia, że z dnia na dzień skóra staje się coraz bardziej jędrna, napięta, a jej elastyczność wzrasta co widać gołym okiem ;). Poza świetnym działaniem ujędrniającym kosmetyk ma też rewelacyjne właściwości odżywcze i nawilżające, które można odczuć juz po kilku pierwszych zastosowaniach. Skóra staje się wyraźnie nawilżona, miękka i wygładzona, a o uczuciu ściągnięcia czy szorstkości można zapomnieć. Poprawia się też jej koloryt dzięki czemu wygląda zdrowo i ładnie. Producent zapewnia, że kosmetyk likwiduje obrzęki, ciężko mi się do tego odnieść, ale patrząc na skład i działanie np. olejku winogronowego wierzę, że tak jest.


Kosmetyk można stosować na 4 różne sposoby, wymienione są one na opakowaniu, ja używam go powiedzmy, że tradycyjnie czyli nakładam na oczyszczoną i osuszoną skórę nóg oraz pośladków, wykonuję krótki masaż i tyle. Olejek dobrze rozprowadza się po skórze i szybko wchłania, ale nie całkowicie. Pozostawia delikatną, troszkę tłustą warstwę ochronną, jednak nie jest ona lepka czy brudząca. Po prostu ją czuć i nic więcej. Pewnie wiele z Was obawia się efektu rozgrzewającego ze względu na zawartość chili? Przyznam szczerze, że sama się tego obawiałam. Tutaj na szczęście nie jest on wyczuwalny, ani trochę. Jednak uwaga! Jeśli macie drobne ranki lub zadrapania omijajcie Super Slim z daleka, gdyż olejek nałożony na te miejsca tylko je rozdrażnia, zaczynają wtedy szczypać i swędzieć. Ściślej mówiąc przez kilka minut jest trochę nieprzyjemnie.


To o czym muszę jeszcze wspomnieć to zapach, a ten jest naprawdę ładny. Owocowy, troszkę słodki i bardzo przyjemny. Dość długo utrzymuje się na skórze i umila mi wieczory. A minusy? Ja odnotowałam tylko jeden, a jest nim trochę mała wydajność. Olejek znika szybko, zdecydowanie za szybko albo tylko mi się tak wydaje bo bardzo go polubiłam. Na szczęście nie jest drogi, poza tym często można upolować go w promocji, a naprawdę warto bo działa. Jeśli cierpicie na cellulit, utratę jędrności i elastyczności oraz szorstkość to kosmetyk dla Was ;).

Znacie może ten olejek? Co o nim sądzicie? Stosujecie ujędrniające i antycellulitowe kosmetyki? Jakie polecacie? Dajcie znać :)

12.4.15

NYX - Butter Gloss/Cherry Pie

O Butter Gloss marki NYX czytałam tak dużo dobrego, że gdy tylko zobaczyłam ten błyszczyk na stronie Minti Shop, a akurat robiłam tam małe zakupy, uległam i bez zastanowienia kupiłam swój egzemplarz żeby przekonać się na własnej skórze, a raczej własnych ustach o co tyle szumu. Do zakupu zachęciły mnie głównie opinie, że kosmetyk ten jest tak samo świetny jak Instant Light Natural Lip Perfector - Clarins (pełna recenzja >klik<), który osobiście uwielbiam.


Wybór koloru był u mnie oczywisty. Jako fanka czerwieni nie tylko na paznokciach, ale ustach też skusiłam się na Cherry Pie. Co za kolor! Jest to czerwień, ale nie taka dosłowna. W opakowaniu zwyczajna, a na ustach piękna, soczysta i mega kobieca. Idealna na co dzień, idealna na wieczór a także, moim zdaniem, idealna dla każdego bez względu na typ karnacji. Upiększa usta, ożywia całą twarz i optycznie wybiela zęby.


Konsystencja Butter Gloss jest gęsta, ale aplikacja nie przysparza problemów. Mały aplikator nabiera odpowiednią ilość kosmetyku i gładko sunie po ustach pokrywając je jednolitym kolorem. Pigmentacja jest tu naprawdę dobra. Wystarczy jedna warstwa aby otrzymać średnie krycie, a o smugach czy prześwitach nie ma mowy. Kosmetyk zostawia piękne, błyszczące wykończenie, które nie tylko ładnie i apetycznie wygląda, ale też powiększa małe usta. To lubię ;)


Butter Gloss nosi się bardzo komfortowo. Nic nie wylewa się poza kontur ust oraz nie lepi. Nie wyczujemy tutaj też żadnego smaku. Nie jest to pomadka typu long-lasting tylko błyszczyk więc trwałość nie jest może powalająca, ale bez jedzenia i picia kosmetyk trzyma się na ustach tak 2-3 godziny, w międzyczasie delikatnie się ściera i blednie, ale usta cały czas są zabarwione, błyszczące i nawilżone. No właśnie, nawilżone bo Butter Gloss to w końcu maślany błyszczyk i nie jest to tylko chwytliwa nazwa, a szczera prawda.


Błyszczyk jest tak nawilżający i odżywczy jak dobry balsam. Koi spierzchnięte usta, błyskawicznie je regeneruje, wygładza i zmiękcza. Rewelacja! Ja jako osoba z wiecznie przesuszonymi ustami naprawdę mocno doceniam to działanie. Teraz już wiem, że komentarze porównujące Butter Gloss do Instant Light Natural Lip Perfector są prawdziwe i sama się pod nimi podpisuję. Mogłabym rzec, że Butter Gloss ma nawet przewagę ponieważ wybór kolorów jest tutaj większy, a cena duzo niższa (ok. 25-30 zł). Ja jestem zachwycona. Jeśli nie znacie jeszcze tego maślanego cuda to koniecznie nadróbcie zaległości ;)

A poniżej prezentacja na ustach i głupawka ;) (czasem jestem zbyt poważna, a czasem niepoważna, wybaczcie:)).
PS. Aparat niestety zjadł kolory :(


I co sądzicie o Butter Gloss? Znacie ten błyszczyk? A może zastanawiacie się nad jego zakupem? Lubicie takie odżywcze błyszczyki? Czekam na Wasze komentarze i życzę miłej niedzieli :)

5.4.15

Home SPA

Dzisiaj wpis lekki i przyjemny, no bo w końcu są Święta. A w Święta każdy chce odpocząć i się zrelaksować więc nawet nie mam zamiaru męczyć Was długimi recenzjami. Jeśli mowa już o relaksie to chyba nic tak nie relaksuje jak domowe SPA. U mnie dzień SPA wypada właśnie dziś czyli w niedzielę. Przyznam szczerze, że przez cały tydzień z niecierpliwością czekam właśnie na ten moment. Zamykam się wtedy w łazience, włączam ulubioną muzykę, chciałabym napisać, że zapalam też świece, ale tego nie robię ;), i oddaję się tym wszystkim miłym zabiegom. A jakie kosmetyki mi wtedy towarzyszą? Wszystkiego dowiecie się poniżej :)


RITUALS..., Good Luck Scrub- SPA bez peelingu to nie SPA, a więc peeling musi być. Najlepiej porządny, a do tego pięknie pachnący. I ten właśnie taki jest. Zawarte w nim drobinki cukru dosyć mocno acz przyjemnie masują ciało, a przy tym rewelacyjnie złuszczają martwy naskórek idealnie wygładzając i napinając skórę. Natomiast przepiękny zapach, który jest połączeniem słodkiej pomarańczy i drzewa cedrowego otula, pieści zmysł węchu i niesamowicie relaksuje. A jeśli to dla Was za mało to napiszę jeszcze, że ten piękny aromat unosi się w całej łazience i pozostaje na skórze przez długi czas. Lepiej być nie może.

Bumble&Bumble, Sunday Shampoo - po peelingu czas na porządne oczyszczenie włosów oraz skalpu. Do tego celu używałam zawsze masek oczyszczających jednak ostatnio skusiłam się na głęboko oczyszczający szampon (pokazywałam go w poście z marcowymi nowościami >klik<) i teraz to właśnie on towarzyszy mi podczas tego procesu. Muszę przyznać, że jest genialny! Intensywnie i skutecznie oczyszcza, wystarczy jedno mycie!, usuwając wszelkie osady, które nagromadziły się na skórze oraz włosach w ciągu tygodnia i jest przy tym niesamowicie łagodny. Po takim zabiegu włosy odzyskują wigor, są lekkie, puszyste, pełne objętości i podatne na układanie. Jest tylko jeden minus, szampon nie nadaje się do włosów farbowanych ponieważ wypłukuje farbę. Poza tym jest bez wad.


Aesop, Parsley Seed Cleansing Masque - choć maseczek oczyszczających mam kilka to podczas swojego niedzielnego rytuału sięgam właśnie po tą od Aesop. Przede wszystkim ze względu na piękny, lawendowy zapach, który uwielbiam i, który niesamowicie mnie relaksuje, a także ze względu na działanie. Ten kosmetyk nie tylko rewelacyjnie oczyszcza, ale też odżywia i odnawia skórę pozostawiając ją gładką, miękką, rozjaśnioną i po prostu piękniejszą, a wszystko to w zaledwie 15 minut. Jednak to jeszcze nie wszystko. Musicie również wiedzieć, że Parsley Seed Cleansing Masque naprawdę fajnie rozprawia się z wypryskami, zmniejsza je oraz przyspiesza ich gojenie. Nic dodać, nic ująć.

Origins, Drink Up Intensive - nawilżanie to u mnie podstawa, a już szczególnie po głębszym oczyszczaniu i tutaj stawiam na Drink Up Intensive. Jest to moja absolutnie ulubiona maska, którą mam zawsze na swojej łazienkowej półce. Moja skóra ją uwielbia! Nałożona nawet grubszą warstwą dosyć szybko się wchłania i już po kilkunastu minutach od aplikacji można odczuć, że maska naprawdę działa jednak efekt końcowy widoczny jest dopiero rano i muszę przyznać, że aż miło się robi gdy w poniedziałkowy poranek spoglądam w lustro. Skóra jest odżywiona, niesamowicie jędrna, a także jakby rozpulchniona. Mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli ;) Uwielbiam!


Pat&Rub, Pielęgnacyjny Balsam do Ust Kawowy - usta, jak pozostałe części ciała, również wymagają troski więc nie zapominam i o nich. Nie mam obecnie swojego ulubionego masełka czyli Reve de Miel od Nuxe więc sięgam po te od Pat&Rub. Nie jest tak mocno odżywcze jak lubię, ale nie narzekam. Spełnia swoją rolę, pielęgnuje, nawilża, zmiękcza, a także wygładza skórę ust. W dodatku jest w stu procentach naturalne i ma piękny, kawowy zapach, który poprawia nastrój. Kosmetyk głównie, ale nie tylko, dla fanek kawy ;)

The Body shop, Hemp Hand Protector - i na sam koniec czas na dłonie. Tutaj sięgam po swojego wieloletniego ulubieńca czyli krem z konopią indyjską. Wystarczy go naprawdę niewiele (jest mega wydajny) żeby doprowadzić przesuszone czy spierzchnięte dłonie do ładu. Piszę, że trzeba go niewiele, ale ja akurat w ten dzień nakładam go grubą warstwą. Krem potrzebuje kilku minut żeby się wchłonąć więc przez ten czas siedzę i totalnie nic nie robię, ale później mogę cieszyć się miękka, nawilżoną i rewelacyjnie odżywioną skórą dłoni.


Po tych wszystkich rytuałach, wypielęgnowana i pachnąca, wskakuję w piżamę lub wygodny dres, zaparzam ulubioną herbatę, wchodzę pod koc i co robię? Relaksuję się dalej! ;) Oczywiście przy jakimś dobrym serialu.


I tak to u mnie wygląda ;) A jak jest u Was? Lubicie takie pielęgnacyjne rytuały? Po jakie kosmetyki wtedy sięgacie? Koniecznie podzielcie się swoimi typami :))

2.4.15

Ulubieńcy - marzec 2015

Marzec już za nami i dobrze. Szczerze mówiąc mam już dość zimy (tak, tak w Norwegii gdzie mieszkam wciąż jest zima, choć z tego co wiem w Polsce nie jest lepiej:() i z utęsknieniem czekam na letnie miesiące więc te pozostałe żegnam z przyjemnością. Jednak dzisiaj mowa nie o mnie, a o ulubieńcach więc przejdźmy do nich. Zawsze pokazywałam ulubieńców tyko tych kosmetycznych jednak postanowiłam trochę urozmaicić ten post i poza kosmetykami będą od czasu do czasu, a może co miesiąc, zobaczymy, pojawiały się tutaj też inne rzeczy, które zachwyciły mnie w danym miesiącu. Mam nadzieję, że podoba Wam się ten pomysł? :) Zaczynamy prezentację ;)


Oceanic, Long 4 Lashes - na początku sceptycznie podchodziłam do tej odżywki, ale że moje rzęsy wołały o pomstę do nieba postanowiłam ją kupić i był to strzał w dziesiątkę. Pierwsze efekty zauważyłam już po kilkunastu dniach, ale siedziałam cichutko i patrzyłam co będzie dalej. No i teraz, po dwóch miesiącach stosowania, są one jeszcze lepsze i muszę powiedzieć, że jestem zachwycona, i efektami, i sama odżywką, która działa fenomenalnie. Moje marne rzęsy są teraz długie, ciemne i zagęszczone. Rewelacyjnie prezentują się nawet bez tuszu, a po jego aplikacji jest jeszcze lepiej. Dla mnie bomba!

The Body Shop, Banana Shampoo&Conditioner - ten duet pojawił się już na blogu o tutaj >klik<. Pisałam wtedy, że go kocham i nadal tak jest. Sięgam po niego z przyjemnością, teraz już trochę rzadziej niż na początku ponieważ testuję inne kosmetyki, ale po jego użyciu za każdym razem zachwycam się swoimi włosami. Są odbite od nasady, lekkie, puszyste, a przy tym odpowiednio nawilżone i wygładzone. Dawno tak dobrze nie wyglądały. Wiem, że duet zbiera różne opinie, ale dla mnie jest idealny.


Dermalogica, Gentle Cream Exfoliant - peelingi enzymatyczne? Przyznam szczerze, że kiedyś omijałam je z daleka. A dlaczego? Ponieważ myślałam, że nie robią nic i zawsze sięgałam po te mechaniczne. Ahh, jaka głupia byłam! Dobrze jednak, że zmądrzałam bo inaczej pewnie nie odkryłabym tej perełki. Peeling stosowany regularnie, tak co 2-3 dni, naprawdę czyni cuda i sprawia, że twarz z dnia na dzień wygląda po prostu piękniej. Rewelacyjnie złuszcza martwy naskórek dzięki czemu skóra przez długi czas jest wygładzona, zmiękczona i dobrze oczyszczona, a przebarwienia stają się jaśniejsze. Mam też wrażenie, że peeling przyspiesza gojenie się niespodzianek za co duży plus. I ten lawendowy zapach! Jestem oczarowana.

Aromatherapy Associates, Soothing Treatment Mask - czy Wy też ostatnio macie mocno przesuszoną skórę na twarzy? U mnie to jakiś obłęd i cały czas z tym walczę, a pomaga mi w tym właśnie ta maska. Działa na moją skórę jak plaster miodu na spierzchnięte i wysuszone usta. Koi, łagodzi, odżywia, a także rewelacyjnie nawilża. Ja stosuję ją zawsze na noc, czasem nawet kilka dni pod rząd. Po takim seansie skóra jest gładka, miękka i jędrna, a uczucie dyskomfortu związane z przesuszeniem znika. Jedynym minusem jest nieprzyjemny zapach, ale szybko wietrzeje więc nie narzekam :)


Aesop, Rejuvenate Intensive Body Balm - w tym balsamie uwiódł mnie głównie zapach. O B Ł Ę D N Y! Ciepły, otulający, trochę waniliowy, trochę cytrusowy i trochę drzewny. Nie da się go po prostu opisać, ale uwierzcie mi, jest naprawdę przepiękny. Na działanie również nie narzekam ponieważ jest genialne. Balsam jest lekki, a zarazem treściwy, niesamowicie szybko się wchłania i pozostawia skórę jedwabiście gładką, miękką i optymalnie nawilżoną na badzo długie godziny. Kosmetyk ideał. Niech Was nie zwiedzie małe opakowanie, jest mega wydajny! Uwielbiam.

A co w marcu zachwyciło mnie poza kosmetykami? Przede wszystkim piosenka norweskiego duetu Röyksopp - Something In My Heart >klik< <3. Tak wpadła mi w ucho, że w marcu słuchałam jej w kółko, nawet po 10 razy dziennie. Zwariowałam wiem, ale co poradzić, jest świetna i jeszcze ten męski wokal. Uwielbiam! Kolejnym niekosmetycznym ulubieńcem jest herbata "Sylwetka" ze sklepu Czas na Herbatę. Jest to mieszanka ziół, w skład której wchodzą: yerba mate, owoc dzikiej róży, werbena cytrynowa, lukrecja, imbir, płatki róży, rumianek. Herbata jest bardzo delikatna w smaku, świetnie smakuje zarówno na zimno jak i na ciepło, a przy tym korzystnie wpływa na organizm i poprawia przemianę materii. Ja kupuję ją od dawna jednak ostatnio całkowicie o niej zapomniałam, w marcu sięgnęłam po nią ponownie i tak mi posmakowała, że umilała mi niemalże każdy wieczór. Jeśli lubicie ziołowe, delikatne herbaty to tą serdecznie polecam :)


I to już wszyscy moi ulubieńcy. A co Was zachwyciło w marcu? Czekam na Wasze komentarze ;)
 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl