Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Frank Body. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Frank Body. Pokaż wszystkie posty

15.6.16

Piękne nogi od zaraz!

Wszystkie jesteśmy inne, mamy inne figury, nosimy różne rozmiary, ale każda z nas bez wyjątku marzy o jednym: o pięknych nogach! I wcale nie muszą być one chude czy długie jak u modelek ważne aby były zadbane. Z gładką, nawilżoną, jędrną i lekko opalona skórą. Zadbane nogi zawsze prezentują się apetycznie i nikt temu nie zaprzeczy. Aby osiągnąć najlepsze efekty warto racjonalnie się odżywiać oraz uprawiać jakiś sport, ale i bez tego da się coś zrobić. Dzisiaj chciałam przedstawić Wam produkty, które stosowane regularnie sprawią, że Wasze nogi już zawsze będą prezentowały się pięknie, a Wy będziecie je chętnie i jak najczęściej pokazywały, o!



Pierwszym i zdecydowanie najważniejszym narzędziem jest tutaj szczotka do szczotkowania ciała na sucho. Stosowana regularnie w cudowny sposób wygładzi, pobudzi krążenie, pomoże w walce z cellulitem, w dużym stopniu go zwalczy, fantastycznie ujędrni skórę oraz nada jej zdrowego kolorytu. Ale to nie koniec. Przy okazji poprawi samopoczucie, doda energii i pomoże pozbyć się toksyn z organizmu. Należy przy tym pamiętać, aby masaż zawsze wykonywać od dołu do góry kierując się w stronę serca, mogą to być ruchy posuwiste lub koliste np. na udach i brzuchu (warto "przemasować" całe ciało nie tylko nogi!), ważne aby kierunek został zachowany, dokładną instrukcję znajdziecie w filmikach na You Tube :) A jaką szczotkę najlepiej wybrać? Z naturalnym włosiem i niezbyt twardą, szczotkowanie ma być przyjemnością, a nie karą. Ja swoją ulubioną szczotkę czyli tę marki Fridge zostawiłam w Polsce i obecnie używam tej od The Body Shop, która nie jest zbyt dobra szczególnie dla osób, które przygodę ze szczotkowaniem dopiero rozpoczynają. Wracając jednak do Fridge, jest idealna! Solidna, wykonana z końskiego włosia i szorstka, ale jednocześnie łagodna i przyjemna dla skóry. Nie powoduje podrażnień, nie drapie i dobrze leży w dłoni. Więcej o szczotkowaniu ciała i przeciwwskazaniach przeczytacie w jednym z moich starych postów >klik<. Zapraszam :)








Kolejny produkt to balsam. Jest on niezbędnym kosmetykiem w walce o piękne nogi bo sucha, łuszcząca się i pomarszczona czy podrażniona skóra nigdy nie będzie wyglądała dobrze. Musi być odpowiednio odżywiona i koniec kropka! Warto postawić na taki, który jednocześnie ujędrnia i odżywia. Ja obecnie stosuję Soothing Body Serum marki Phenome. Jak zauważyłyście jest to serum, ale tylko z nazwy. Kosmetyk ma postać lekkiego balsamu i fantastycznie w tej roli się sprawdza. Opracowany został na wyselekcjonowanych składnikach, które zapewniają kompleksowe działanie. Stosowany codziennie przywraca skórze odpowiedni poziom nawilżenia, wspomaga walkę z cellulitem, zmiękcza, regeneruje, napina i uelastycznia. Ponadto cudownie, świeżo pachnie i natychmiast się wchłania co pozwala zaoszczędzić czas i szybko się ubrać. Na zimę będzie zbyt lekki, ale teraz w okresie wiosenno - letnim sprawdza się cudownie.



Opalanie nie tylko wysusza i niszczy skórę, ale też szkodzi i może powodować raka skóry, a jak wiemy najapetyczniej wyglądają nogi lekko muśnięte słońcem. Jednak bez obaw nie musimy korzystać z kąpieli słonecznych aby nasza skóra miała cudowny odcień. Tutaj z pomocą przychodzą samoopalacze. Na rynku jest ich mnóstwo, ale najlepszym rozwiązaniem jest ten w kroplach Radiance Plus Golden Glow Booster od Clarins. Stosuje się go w duecie z balsamem dzięki czemu jednocześnie i nawilżamy skórę i zyskujemy piękną opaleniznę. Ja uwielbiam go za wszystko. Za łatwość aplikacji, piękny efekt widoczny już po pierwszym użyciu, brak smug czy plam, a także za bardzo naturalny, oliwkowy odcień, który daje. Jak to samoopalacz niestety wydziela nieprzyjemny zapach, jednak jest on krótko wyczuwalny, a już kilka godzin po aplikacji możemy cieszyć się piękną opalenizną, która to upiększa, ukrywa mankamenty, wyrównuje koloryt i optycznie wyszczupla nogi! Ja jestem na tak, a Wy? :)






Pod żadnym pozorem nie można zapominać o peelingu. Szczotka pomaga złuszczać naskórek i wygładza, ale porządny peeling wykonany raz lub dwa razy pogłębi ten efekt, dodatkowo wspomoże walkę z cellulitem, ujędrni i pobudzi skórę do odnowy! I tutaj najbardziej polecam peeling kawowy, szczególnie jeśli walczycie z pomarańczową skórką. Możecie go przygotować samodzielnie w domu lub sięgnąć po gotowe mieszanki, które oprócz kawy w składzie zawierają inne substancje jak np. olejki, witaminy czy cukier. Na rynku wybór takowych peelingów jest coraz większy, ja upodobałam sobie ten marki Frank Body w wersji Original. Bosko pachnie kawą, tak bardzo naturalnie, no cudownie, i jeszcze lepiej działa. Zastosowany na mokrą skórę porządnie złuszcza martwy naskórek, wygładza, napina, pobudza krążenie i przygotowuje skórę na nałożenie kolejnych preparatów pielęgnacyjnych choć sam w sobie dzięki zawartości olejku z migdałów oraz wit. E daje przyjemne nawilżenie. Jeśli mamy czas warto pozostawić go na skórze przez kilka lub kilkanaście minut dłużej. Kawa zadziała na skórę jeszcze aktywniej, a pozostałe składniki peelingu doskonale ją odżywią. Uwierzcie mi, po takim zabiegu od razu można poczuć się lżej, skóra jest bajeczna w dotyku, niesamowicie napięta, a cellulit zdecydowanie mniej widoczny. Co więcej, nie ma tu mowy o podrażnieniach, jednak w przypadku gdy macie problem z naczynkami lub żylakami należy omijać te miejsca lub wykonać jedynie bardzo delikatny masaż bez mocnego pocierania.



Te cztery kroki sprawią, że skóra nóg z dnia na dzień będzie coraz gładsza, jędrniejsza, napięta, odżywiona i elastyczna, o zdrowym kolorycie i bez grama cellulitu. Wymaga to zaledwie kilku minut dziennie i naprawdę warto je poświęcić. Wskakując w spódnicę czy szorty nie będziecie zastanawiały się czy jednak nie założyć długich spodni, a jeśli jeszcze wsmarujecie w nogi jakiś olejek skóra nabierze delikatnego blasku, będzie prezentowała się ponętnie i jeszcze ładniej! Nie zapomnijcie też o pomalowanych paznokciach. Tu najlepiej sprawdzą się czerwienie, róże bądź koral. No i wszystko, teraz można ruszać na podbój świata ;)

No to kto się do mnie przyłączy i będzie stosował te cztery kroki? :) A może już dawno wprowadziłyście je do swojej pielęgnacji? Dajcie znać :)

27.4.16

Ulubieńcy - kwiecień 2016

Mimo, iż za oknem wciąż zimno i wietrznie to słoneczna pogoda pozytywnie nastraja mnie do życia, dodaje energii i sprawia, że nowe pomysły same kiełkują w głowie. Uwielbiam wiosnę, uwielbiam obserwować budzącą się do życia przyrodę i mimo, iż w Norwegii, gdzie obecnie jestem, prawdziwa wiosna przyjdzie za jakiś miesiąc to ja i tak wypatruję nowych pąków na drzewach i  obserwuje czy może trawa nie zaczyna się już zielenić. W międzyczasie podpatruję też zdjęcia na Instagramie gdzie wiosna jest już od dawna i wywołuje uśmiech na ustach. Wracając jednak do tematu posta dzisiaj mam przyjemność przedstawić Wam prawdziwe skarby bez których w kwietniu nie mogłam się obyć i sądzę, że w maju będę sięgała po nie równie chętnie. No dobra, nie ma co zwlekać, zapraszam do czytania <3


Aesop, Resurrection Aromatique Hand Balm - uwielbiam kremy do rąk, zawsze mam ich kilka i stosuję po kilka razy dziennie. Ten od Aesop gości u mnie już od kilku miesięcy i mimo, że nie jest to najlepszy krem jaki znam i na początku totalnie mnie nie zachwycił to w kwietniu sięgałam po niego aż nazbyt często. Idealny do użytku w ciągu dnia, szybko się wchłania, otula dłonie nietłustym filmem ochronnym, wspaniale wygładza, zmiękcza, dobrze też nawilża, łagodzi podrażnienia i pozostawia wspaniały lawendowo-roślinny zapach, który dość długo utrzymuje się na skórze. Wkurzająca jest tylko nakrętka, która nie wiedzieć czemu nie chce się zakręcić, ale sam design opakowania jak i wydajność na plus! Ha, skład zresztą też.

Alpha H: Triple Action Cleanser, Balancing Moisturizer and Gentle Exfoliant, Micro Cleanse, Liquid Gold Soothing and Perfecting Mask, Balancing and Pore Refining Mask - wspaniała piątka, która pomaga mi w walce z tak bardzo niechcianymi niespodziankami. Żel w bardzo łagodny i skuteczny sposób oczyszcza skórę z resztek makijażu, kurzu i sebum nie naruszając przy tym warstwy hydrolipidowej. Krem jednocześnie nawilża, wygładza i w bardzo delikatny i niewidoczny sposób złuszcza naskórek. Idealnie sprawdza się pod makijaż, nie przyspiesza przetłuszczania skóry, a także w widoczny sposób przyspiesza gojenie wyprysków. Peeling doskonale złuszcza oraz oczyszcza pozostawiając skórę dogłębnie oczyszczoną, gładką i promienną, a wszystko to bez podrażnień czy przesuszenia. Maska z kwasem glikolowym działa bardzo podobnie, wspaniale wygładza, napina, i rozjaśnia sprawiając, że skóra wygląda zdrowo i pięknie. Tutaj też nie ma mowy o podrażnieniach jednak nałożenie maski nawilżającej jest już mile widziane. I kolejna maska, ta natomiast dogłębnie oczyszcza zarówno skórę jak i pory, a także działa antybakteryjnie. Już po jednym zastosowaniu widać różnicę w wyglądzie skóry, jest oczyszczona i gładka, a wszelkie niespodzianki są wyciszone i zdecydowanie szybciej się goją. Niech nie zmylą Was małe opakowania, cała piątka jest bardzo wydajna, a składy krótkie i naprawdę niezłe. Co ważne, wszystko działa tak jak obiecuje producent i to się chwali <3 Tak sobie myślę, że chyba zrobię osobny wpis o tej piątce bo jest o czym pisać ;)



Fridge by Yde,  4.1 Coffee Eye - pewnie same wiecie jak trudno o dobry krem pod oczy. Niewiele jest takich na rynku, a ten od Fridge zdecydowanie do nich należy. Gęsty, treściwy, niesamowicie odżywczy, a do tego w 100% naturalny. Nie zawiera konserwantów, alkoholu i związków syntetycznych dlatego też należy przechowywać go w lodówce i zużyć w ciągu 2,5 miesięcy od daty produkcji, a wydajny jest bardzo! Jednak wróćmy do działania bo tu należą się brawa. Krem doskonale odżywia, nawilża, wygładza, ujędrnia oraz uelastycznia skórę, pomaga też rozjaśnić cienie i usuwa obrzęki. Wszystko to zasługa fenomenalnego składu z zwartością oleju migdałowego, masła kokosowego oraz wyciągu z kawy arabika. Mieszanka ta sprawia, że kosmetyk doskonale pielęgnuje i zapewnia komfort tworząc na skórze delikatny film ochronny. Co więcej, dobrze się wchłania, sprawdza się pod makijaż, nie podrażnia tej delikatnej okolicy i nie zapycha skóry. Natomiast naturalny, kawowy zapach zdecydowanie dodaje energii i pobudza, o!

Frank Body, Body Scrub Original - kawowe peelingi opanowały kosmetyczny świat. Sama byłam ich ciekawa, nabyłam ten oto od Frank Body i boom, jest naprawdę ekstra. W składzie oprócz mieszanki palonej i mielonej kawy, znajdziemy m.in. zimno tłoczony olej z migdałów, brązowy cukier i sól morską. Mix ten sprwia, że peeling nie tylko doskonale złuszcza martwy naskórek, pobudza krążenie i wygładza, ale też wpływa na skórę niezwykle odżywczo, fantastycznie napina i pomaga w walce z cellulitem. Dorzucić do tego trzeba mega naturalny zapach, który stawia na nogi i uprzyjemnia chwile pod prysznicem i mamy kosmetyk prawie idealny. A prawie dlatego, że aplikacja nie jest tu najprzyjemniejsza. Opakowania też mogłoby być nieco inne, ale nie ma co narzekać. Jest moc!



Organique, Shea Butter Body Balm Milk - w poście z ulubieńcami lutego pisałam o piance pod prysznic w tymże zapachu, tak mnie zuroczył, że postanowilam sięgnąć po masło o tym samym aromacie i też przepadłam. Ale nie tylko z jego powodu, który swoją drogą jest naprawdę piękny, delikatny, nieco pudrowy i taki ach <3, a głównie przez fantastyczne działanie. Kosmetyk ze względu na zawartość masła Shea jest zbity, gęsty i treściwy co trochę utrudnia aplikację, ale gdy tylko nałożymy go na skórę wszystko staje się jasne. Szybko się wchłania, natychmiast wygładza, zmiękcza, regeneruje, doskonale też nawilża, odżywia i łagodzi podrażnienia. Przy regularnym stosowaniu efekt nawilżenia jest trwały i utrzymuje się cały dzień. Do tego dorzucić trzeba ogromną wydajność, super skład i ładne opakowanie. Cóż chcieć więcej? Aaa, do wyboru jest jeszcze kilka innych zapachów! Nic tylko kupować :)

Clarins, Natural Lip Perfector, 05 Candy Shimmer - pojawia sie w ulubieńcach już kolejny raz, ale co zrobić, uwielbiam ten błyszczyk. Niezwykle przyjemny w aplikacji, nie wymaga użycia lusterka, a mała, miękka gąbeczka bez problemów sunie po ustach i pokrywa je delikatnym, naturalnym i subtelnym kolorem. Jednak kosmetyk nie tylko dodaje koloru, rozpromienia też cerę, optycznie powiększa usta, a także pielęgnuje je, odżywia, regeneruje i wygładza sprawiając, że niepotrzebne stają się pomadki odżywcze czy masełka. Trwałość jak to w błyszczykach, nie  jest najlepsza, 1,5-2 godziny max, ale ponowna aplikacja jest tylko przyjemnością, tym bardziej, że zapach jest tu słodki, budyniowy i sprawia, że ma sie ochotę oblizać wargi.


Bikor, Ziemia Egipska - czyli kultowy produkt marki, który w większości zbiera same pozytywne noty. Od dawna byłam ciekawa skąd te zachwyty i już wiem! W opakowaniu może przerażać, bo kolor jest naprawdę ciemny, a moja cera blada, jednak nic bardziej mylnego. Ziemia idealnie dopasowuje się do odcienia skóry i upiększa. Dodaje koloru, odżywia i stapia się pozostając niewidoczną. Ja w kwietniu używałam jej do delikatnego konturowania lub w roli różu i muszę przyznać, że w obu przypadkach sprawdza się świetnie. W kilka sekund sprawia, że szara po zimie cera przestaje być szara, jest rozpromieniona i delikatnie muśnięta słońcem. Co więcej,  kosmetyk jest trwały, trzyma się na skórze od rana do wieczora, nie zapycha i jest niezwykle wydajny. Używam go od początku miesiąca niemalże codziennie, a ubytku nie widać. Dla mnie ekstra!

Ilia, Tusz do rzęs Nightfall - w kwietniu stawiałam na make up no make up dlatego też mocno podkreślające maskary zastąpiłam tą organiczną marki Ilia, która daje widoczny acz subtelny efekt. Nieduża, silikonowa szczoteczka idealnie pokrywa rzęsy od nasady aż po same końce. Ładnie rozczesuje, wydłuża, delikatnie podkręca, przyciemnia i pogrubia nadając spojrzeniu wyrazistości. U mnie daje bardzo naturalny, nieprzerysowany efekt i to mi się podoba. Ponadto jest trwała, nie osypuje się, trwa na rzęsach cały dzień i bezproblemowo się zmywa. Na plus należy zaliczyć też skład, w którym znajdziemy dużo cudowności jak wyciągi z liści aloesu, jojoby i palmy sabałowej, wosk karnauba, masło z awokado i naturalną wit. E. Coś dla fanek organicznych kosmetyków i delikatnego makijażu.





I to już wszyscy moi kwietniowi ulubieńcy. Czy znacie któryś z tych produktów? Co Wam wpadło w oko? Koniecznie dajcie znać :)

28.2.16

Ulubieńcy - luty 2016

Luty mimo okropnej, ponurej pogody minął mi niezwykle przyjemnie, głównie na spotkaniach ze znajomymi, a wszystko to wśród głośnych śmiechów i  przy dobrym jedzeniu. Żyć, nie umierać ;) Spotkało mnie też kilka miłych niespodzianek więc, aż szkoda, że miesiąc ten już się kończy. Ale kto wie, może marzec okaże się jeszcze fajniejszy? :) Wracając do ulubieńców muszę przyznać, że miałam nie lada problem aby ich wybrać, ale po dłuższych namysłach wyłoniłam tych naj naj naj. A jakie kosmetyki się wśród nich znalazły? Same zobaczcie ;)



Clinique, Chubby Stick- mam ją już od dawna, ale dopiero w tym miesiącu się "zaprzyjaźniłyśmy" i sięgałam po nią prawie, że codziennie. Niezwykle łatwa w aplikacji, już przy pierwszym pociągnięciu pokrywa usta półprzezroczystym kolorem i zapewnia wargom delikatne nawilżenie. Usta stają się gładkie, delikatnie pobłyskują, są nawilżone, a kolor, który stosuję - Two Ton Tomato czyli soczysta, jaskrawa czerwień sprawia, że twarz wygląda promienniej, młodziej i jakoś tak ładniej :) 

Bio IQ, Body&Hair - nie przepadam za produktami 2w1, ale ten jest zupełnie inny. Całkowicie naturalny, z cudownym składem, do tego łagodny i bezpieczny także dla kobiet w ciąży. W delikatny sposób oczyszcza skórę nie naruszając jej warstwy hydrolipidowej, odświeża i wygładza, ale to dopiero jako szampon spisuję się naprawdę genialnie. Jak na produkt naturalny świetnie się pieni, doskonale oczyszcza, a co najważniejsze nie obciąża włosów, a wręcz sprawia, że po jego użycia staja się puszyste, miękkie, odżywione i gładkie, przedłuża też ich świeżość, a także fantastycznie wpływa na skalp. Nawilża go, koi i łagodzi podrażnienia. Uwierzcie mi, wiem co mówię bo mój był ostatnio mocno podrażniony farbą do włosów, żel Bio IQ  już po pierwszym użyciu złagodził wszystkie objawy, a ja odetchnęłam z ulgą.

Aesop, Resolute Hydrating Body Balm - uwielbiam balsamy marki Aesop, ten z kolendrą mam po raz pierwszy, ale swym fantastycznym działaniem udowodnił, że nie jest wcale gorszy od pozostałych nawilżaczy marki. Lekka konsystencja wchłania się niemalże natychmiast, otulając skórę jedynie delikatna warstwą ochronną oraz wspaniałym, roślinno-korzennym zapachem. Natomiast mieszanka takich składników jak witamina E, olejki z kiełków pszenicy i słodkich migdałów oraz masło Shea sprawia, że balsam nie tylko nawilża, odżywia i zmiękcza, ale tez wygładza, ujędrnia i koi wszelkie podrażnienia. Przy regularnym stosowaniu nawilżenie utrzymuje się prze całą dobę, a a skóra z dnia na dzień jest coraz bardziej napięta i elastyczna i to na serio! Uwielbiam. 




Organique, Creamy Whip, Milk - czyli pianka pod prysznic o jedwabistej konsystencji. Niezwykle delikatna, z zawartością gliceryny roślinnej, przyjemnie sunie po skórze łagodnie ją oczyszczając. Nie podrażnia, nie wysusza pozostawiając skórę niesamowicie gładką i miękką. Zapach, który posiadam pachnie delikatnością i czystością.  Ja jestem od niego uzależniona, zresztą od tej pianki też. Koniecznie wypróbujcie! 

Trilogy, Certified Organic Rosehip Oil - ten czysty, naturalny, różany olejek przeznaczony jest do każdego rodzaju cery i jest małym cudotwórcą. Bogaty w witaminę C oraz kwasy omega 3,6 i 9 działa silnie antyoksydacyjnie spowalniając procesy starzenia, chroni skórę przed wolnymi rodnikami, ponadto mocno nawilża, zmniejsza zmarszczki, wygładza i rozjaśnia. Na mojej mieszanej w kierunku suchej cerze sprawdza się więcej niż świetnie. Reguluje wydzielanie sebum, doskonale odżywia, zmiękcza i uelastycznia. Co więcej, szybko się wchłania,  nie podrażnia, nie obciąża ani nie zapycha skóry. Ja stosuję go też na szyję i tutaj również odnotowałam wzrost nawilżenia oraz delikatne spłycenie zmarszczek. Na koniec dodam tylko, że olejek ten stosują takie osoby jak: Kate Middleton, Gwyneth Paltrow, Vicotria Beckham i Miranda Kerr. Czy trzeba dodawać coś więcej? :)

Frank Body, Creamy Face Scrub  - fantastyczny! Niby delikatny, ale jednak mocny. W składzie zawiera świeżo paloną i mieloną kawę, białą glinkę, olejek z dzikiej róży oraz oleje z kokosa, migdała oraz pestek winogron. Nie tylko doskonale złuszcza martwy naskórek, wygładzając i rozjaśniając skórę, ale działa też oczyszczająca, antybakteryjnie, odżywczo, stymuluje krążenie, usuwa toksyny, pomaga w gojeniu ran i długo by jeszcze wymieniać. Myślę, że świetnie sprawdzi się u każdego od suchej po trądzikową cerę. Efekty jego działania są rewelacyjne, a kawowy zapach bardzo uprzyjemnia stosowanie. Polecam!


Zaciekawiło Was coś? A może znacie moich ulubieńców? Jakie kosmetyki Was zachwyciły w lutym? Dajcie znać :)

21.1.16

Zimowe nowości

Nie będę ściemniać, zaszalałam. Wszystko przez promocje, moje uwielbienie do kosmetyków i brak samokontroli. Choć patrząc na to z drugiej strony i wiedząc, że są to zakupy nie z  tygodnia, a zrobione w przeciągu ok. 2 miesięcy to nie jest chyba tak źle. Jak zawsze króluje pielęgnacja, a raczej jest tu sama pielęgnacja bo to akurat zużywam na bieżąco, a jak zużywa się kolorówka chyba każda z nas wie. U mnie nie zużywa się wcale :(




Moje uwielbienie do peelingów, zarówno tych do twarzy jak i do ciała nie słabnie, dlatego w nowościach nie mogło ich zabraknąć i tak mamy tutaj aż trzy zdzieraki: jeden The Body Shop, który zachwycił mnie swoim zapachem, niestety działanie ma kiepskie i wiem, że już więcej do niego nie wrócę, dwa pozostałe są marki Frank Body. Ten do twarzy kupił mnie od razu, rewelacyjny! Ma świetny skład, pachnie jak dobra kawa i genialnie złuszcza martwy naskórek. Wersja do ciała czeka na swoją kolej i muszę przyznać, że jestem jej mega ciekawa. W sklepie iperfumy.pl kupiłam swoje ulubione pasty Marvis, wzięłam od razu trzy opakowania ponieważ nie lubię po kilka razy płacić za kuriera, do zamówienia dorzuciłam nawilżającą maskę Decleor. Moja ulubiona od Origins dobija już dna, a tę od dawna miałam ochotę przetestować. Póki co wiem tylko, że pachnie pięknie <3 Duet REN to  prezent świąteczny, w jego skład wchodzą dwie maski w małych pojemnościach. Wersję Glycolactic znam i uwielbiam, natomiast ta 1-minutowa - Flash Rinse 1 Minute Facial  - zawierająca wit. C to dla mnie nowość, ale już ją przetestowałam i jest naprawdę świetna. W Douglasie skusiłam się na regenerujący krem do rąk marki I Coloniali. Jeszcze go nie używałam i jestem ciekawa czy zdoła pokonać mojego ulubieńca od The Body Shop. Maska do włosów Anti-Age oraz pianka do mycia ciała w wersji Milk marki Organique to powrót po latach. Oba produkty uwielbiam i Wam również je polecam. Maska jest najlepsza na świecie, pięknie pachnie winogronami i można stosować ją również jako odżywkę, natomiast pianka ma niesamowicie puszystą, przyjemną konsystencję i jest bardzo łagodna. Krem do mycia ciała od Institut Karite to mój łup z TK Maxx, tak samo zresztą jak płyn micelarny marki Suki. Żadnego z tych kosmetyków nie używałam, ale wierzę, że będą super. Zresztą, nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam robić zakupy w tym sklepie, zawsze można znaleźć tam nowe, nieznane kosmetyki w przyjemnych cenach, a dla fanek świec to prawdziwe królestwo! Ja bardzo lubię te marki DW Home , pachną obłędnie i są niedrogie <3



Zakup żelu L'occitane - Vanille&Narcisse to wynik bezcelowego szwendania się po centrum handlowym. Zresztą, muszę się przyznać, że zdecydowanie bardziej lubię kupować kosmetyki niż ubrania, szczególnie jeśli mają fajne opakowania, dobre składy i bosko pachną, a ten żel to wszystko właśnie ma. Jeśli lubicie ciepłe i otulające aromaty koniecznie zwróćcie na niego uwagę. Kosmetyki marki O'right chodziły za mną od dawna, a że moje dwa szampony: Insight i Kiehl's akurat się kończą postanowiłam w końcu złożyć zamówienie i oprócz szamponu dodającego objętości Recoffee skusiłam się też na peeling do skóry głowy kryjący się pod nazwą Hinoki. Oba produkty są naturalne i zapowiadają się fantastycznie! Kolejne naturalne nowości to emulsja głęboko oczyszczająca z witaminą C - Nourish oraz tonik z kwiatów pomarańczy - Lulu&Boo. Ten duet kupiłam w sklepie organicall.pl, w którym naprawdę ciężko jest się na coś zdecydować. Asortyment jest niezwykle ciekawy i wszystko strasznie kusi! Do zakupów dorzuciłam jeszcze ściereczkę muślinową Skin&Tonic, ale zupełnie zapomniałam umieścić ją na zdjęciu. Balsam REN to również powrót. Uwielbiam go za lekką konsystencję, fantastyczne działanie nawilżająco-uelastyczniające oraz delikatny, różany zapach. I już ostatnie zakupy poczynione tym razem w Sephorze czyli samoopalacz do ciała w kroplach marki Clarins, naprawdę niezły!, oraz spray dodający włosom objętości i struktury. Bardzo lubię i wracam do niego regularnie. 


I to już wszystko? Coś Was szczególnie zaciekawiło? Znacie któryś z kosmetyków? O czym chciałybyście poczytać? 
PS. Mam dla Was niespodziankę, ale więcej zdradzę w następnym poście :)
 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl